Księżyc się wydarł już z obłocznych strzępów!
Rosy załkały! Noc tchnie obłąkaniem!
Konia mi dajcie, dzikiego mi dajcie!
Chcę pędzić, lecieć, uciekać przed siebie!
Konia mi dajcie! Bór szumi daleki
I swoim szumem woła mnie, przyzywa
W tajne ostępy, w ciemne uroczyska,
Gdzie świeci próchno, baśń się iści złota.
Konia mi dajcie! W szaleństwie młodości
Chcę pędem pomknąć wstęgami gościńców,
Przelecieć wichrem przez rzeki i pola,
Przez grzązkie bagna, wąwozy i jary.
Konia mi dajcie! Chcę lecieć w bór ciemny,
W kolumny sosen, w zwarte rzędy jodeł,
W krze poplątane i w porębów pustki,
By chwytać echa zbłąkane wśród ciszy.
Konia mi dajcie! Chcę pędzić, chcę lecieć,
Tętentem kopyt serce rozkołysać,
Szaleństwem pędu ducha rozkolebać,
Kipieć rozkoszą, drgać młodości śpiewem.
W mgłach księżycowych chcę pędzić przed siebie,
Choćbym miał głowę potrzaskać o drzewa,
Bo wolę trzykroć śmierć ponieść w szaleństwie,
Niż życia szukać w śmiertelnym bezwładzie!