Zygfryd

W obiciu zszarzałych tapet, w złysiałym aksamicie
i w cerowaniu pończoch wylęgło się czyjeś życie
nie było ani moim, ni twoim, ani niczyim –
ot tak po prostu przyszło i ktoś przypadkiem żyje –

Gdzieś są szumiące bajki z słonecznej, ciepłej Burgundii
w lśniących najzłociej bryłach ze skarbca Nibelungów,
bo w blaskach i poblaskach najłatwiej radośnie wykryć
imię, co śpiewa cytrą – imię, co śpiewa – Zygfryd –

Są przecież dni: poniedziałki i są miesiąc: stycznie
i są powszednie prawa, że miasta mają uliczki
i są skrzypiące szuflady i są zstrzępione rękawy
i niewspółmierność marzeń, co z życiem weszły do tchawic –

– a przecież są dni: niedziele i są miesiące: maje
i łąki – łąki – łąki – i gaje – gaje – gaje –
i jest ekstaza i zachwyt, co skądsiś w serce przecieka
i można wcale nie czekać – a jednak się doczekać

Bo przecież może się zdarzyć, że nagłym rymem się splotą
startych obcasów prostota i lśniący pancerz ze złota
i musi gdzieś być miejsce, gdzie wolno co dnia się zrastać
życie pijanym łąkom i śmiercią spitym miastom –

W obliczu wyblakłych tapet, w złysiałym aksamicie
umarło sobie cicho i sennie jakieś życie
a w śnie bezwładnie ostatnim, co pachnie pogrzebną taftą
Zygryfryd czerwcowych przygód stał się w nim krwistą prawdą –

5 października 1933

Czytaj dalej: Na zdarzenie z życia prywatnego - Zuzanna Ginczanka