I.
TAJEMNICZE GŁOSY.
Wód głębie dokoła.
Jak strzała mknie łódź,
A z toni coś woła:
»Pójdź do mnie, o pójdź!«
Jak strzała mknie łódź,
jak ptak, w dal ucieka —
»Pójdź do mnie, o pójdź!«
Brzmi wciąż gdzieś zdaleka.
Jak ptak, w dal ucieka
Ułudny ten śpiew.
Brzmi wciąż gdzieś zdaleka,
Jak wiatru mdły wiew.
Ułudny ten śpiew!
Tuż — zda się — go słyszę:
Jak wiatru mdły wiew,
Rozpływa się w ciszę.
Tuż — zda się — go słyszę,
Z powietrza, czy z fal;
Rozpływa się w ciszę,
W błękitność i w dal.
Z powietrza, czy z fal
Topielców snadź duchy
W błękitność i w dal
Jak lekkie mkną puchy.
Topielców snadź duchy
Z wieczności aż sfer
Jak lekkie mkną puchy —
Ztąd gwar ten i szmer.
Z wieczności aż sfer
Coś nęci, coś woła.
Ztąd gwar ten i szmer.
Wód głębie dokoła.
II.
ZACHÓD SŁOŃCA.
Siedziałem w łódce, złożywszy wiosło,
W dal niezmierzoną puściłem oczy,
A morze cicho, cicho mię niosło,
Gdzie słońce kona w świetlnej przezroczy.
W dal niezmierzoną puściłem oczy
Po szmaragdowej wodnej przestrzeni,
Gdzie słońce kona w świetlnej przezroczy,
W purpurę, złoto, szkarłat się mieni.
Po szmaragdowej wodnej przestrzeni,
Symfonia świateł gra nieprzerwanie,
W purpurę, złoto, szkarłat się mieni — —
Barw narodziny i barw konanie!
Symfonia świateł gra nieprzerwanie,
Wszystko, wre, płonie, gore i pała —
Barw narodziny i barw konanie!
Wtem się twarz słońca w morzu schowała.
Wszystko wre, płonie, gore i pała,
Niebiosa, wody, fale, obłoki;
Wtem się twarz słońca w morzu schowała:
Świat cały przejął smutek głęboki.
Niebiosa, wody, fale, obłoki,
Wszystko, miast purpur, wdziało fiolety,
Świat cały przejął smutek głęboki,
Nawet gorące serce poety.
Wszystko, miast purpur, wdziało fiolety,
Zbladło, zszarzało, skryło się w cienie!
Nawet gorące serce poety
Zmroziło nocy złowieszcze tchnienie.
Zbladło, zszarzało, skryło się w cienie,
Co było barwą; co kwitło, rosło, —
Zmroziło nocy złowieszcze tchnienie...
Siedziałem w łódce, złożywszy wiosło.
III.
MÓJ PRZEWOŹNIK.
Morze kipi, wre i pryska,
Po fal grzbietach łódka pląsa.
»Oj, śmierć moja nie tak blizka!«
Tak się człowiek z fal natrząsa.
Po fal grzbietach łódka pląsa,
Ptakiem w górę, strzałą na dół.
Tak się człowiek z fal natrząsa,
Dumnie patrząc na wód padół.
Ptakiem w górę, strzałą na dół,
Jednym ruchem wiosła wiedzie,
Dumnie patrząc na wód padół,
Człowiek w łódce, tej na przedzie.
Jednym ruchem wiosła wiedzie,
Przez przepaście, przez topiele,
Człowiek w łódce, tej na przedzie, —
Gdzie mu — zda się — grób się ściele.
Przez przepaście, przez topiele,
Obryzgany, strojny w piany,
Gdzie mu — zda się — grób się ściele,
Jak błysk wzlata nad bałwany.
Obryzgany, strojny w piany,
Nic go, nic go nie przestrasza.
Jak błysk wzlata nad bałwany,
»To kochanka« — woła — »nasza!«
Nic go, nic go nie przestrasza;
Wrócił — z brzegu patrzy tkliwie,
»To kochanka« — woła — »nasza!«
»Siostra! Matka! Z niej człek żywie!«
Wrócił — z brzegu patrzy tkliwie:
»Ona nas tak pieści, ściska!
»Siostra! Matka! Z niej człek żywie!«
Morze kipi, wre i pryska.
IV.
OSTATNIA WYCIECZKA.
Powracam do brzegu.
Zapadł nocy kir.
Ścigają mię w biegu
Głosy cichych lir.
Zapadł nocy kir
Nad morską głębiną.
Głosy cichych lir
Falują i płyną.
Nad morską głębiną
Gwiazd rozbłysły skry.
Falują i płyną
Ciche moje sny.
Gwiazd rozbłysły skry.
Wiatr nocny się budzi,
Ciche moje sny
Pędzi w świat, do ludzi.
Wiatr nocny się budzi.
— Dość marzenia snuć! —
W świat pędzi, do ludzi
Chybka moja łódź.
Dość marzenia snuć!
Ostatni raz, morze,
Chybka moja łódź
Przez twe mknie bezdroże.
Ostatni raz, morze,
Wielka toni fal,
Przez twe mknie bezdroże
Oczu moich żal.
Wielka toni fal,
Żegna cię w tym biegu
Oczu moich żal.
Powracam do brzegu.