Siedm mogił w wianek leży, jak siedem boleści,
Nad niemi trzemielą sosny, pod śniegiem zielone,
O! szepczą uszom twoim, głuche, tajne wieści,
W niebo jak skrzydła wznosisz — pięści skajdanione!
Ale czarno na niebie — a tu — tron ciemności,
Próżno w pierś tłuc kamieniem, acz piersi zranione,
Niech pękną — już boleścią w końcu zszatanione!...
I zazdroszczę ich mogił, popiołom tych kości —
Strasznéj boli ból ludu, nad człowiecze bole,
I nim chwilą dojrzewa, na męża pacholę!...
A w górze jęknie anioł stróż: Przebacz mu Panie!
Bo strasznie stać posągiem na braci mogiłach,
Bić w arfę nieśmiertelnéj duszy już niestanie
A dla wrogów ojczyzny, krwi niestanie w żyłach!...
I ból mnie znów zatoczył do piekła rozpaczy
I słyszałem gdzieś w dali głos Polskich tułaczy...
I podziemny świst knutów w ciemności żywiołach
I śrebrny strumień płaczu szlochał po aniołach...
To naród — co za ludzkość walczył — pod tym głazem!
A z daleka po świętych pobojowisk błoniach,
Orły niosły ich kości przy wolnych pogoniach,
A dziewice na barkach z młodzieńcami razem
Szli — lecz już nie niewoli lud ten był obrazem,
Na barkach odnosili wygnańców popioły
Z śpiewem, w wolną ojczyznę, a jéj apostoły,
Z błękitu rozczulone na dzień poglądały,
Jakiego dotąd ludy ziemi — niedoznały!...