Obywatele!
Szczurów na świecie za wiele.
W biały dzień wyłażą ze śmietników,
I ośmielają się swój pisk
Podnosić do godności człowieczego krzyku.
Zamknąć im pysk!
Wczoraj na teatralnym placu zarznęły koguta.
(Taka ich buta).
Wszędzie szczury.
Ubrały się w mundury
Sutanny i fraki,
A i w purpurze chodzi jaki taki.
Gryzą i niszczą wszystko, co im pod pysk wpadnie.
Na nic pułapki, zapadnie.
Żrą trawę na łąkach jak woły,
Kupy trocin zostawiają z lasów:
Niezadługo glob ziemski będzie taki goły,
Jak zadki dwuletnich bobasów.
Najwyższe góry, sięgające nieba,
Gryzą, jak bochny chleba.
Kurzem żelaznej rudy opylone pyski
Nurzają w nafty wytryski.
A niech je ogarnie pragnienie,
Żegnajcie źródła, potoki, strumienie!
Wszystko wychłepcą potroszku:
Wypiją ocean gorzki
I morza zielone od burzy,
Potem i błoto z kałuży.
A kiedy suche będą morza, rzeki i potoki,
Wpiją drobne siekacze w obłoki,
Zanurzą zęby w zachodzące zorze,
I z pysków wąsatych
W wyschły ocean i morze
Zakapią krwi słonecznej purpurowe kwiaty!
Ja jestem szczurołapem, gram słodko na flecie,
Chodzę, lunatyk nieba, po ogromnym świecie,
Szczury tropię
I topię.
Gram kołysanki srebrne na siedmiu świetlistych tonach,
A szczury tańczą sennie na długich, złuszczonych ogonach.
Wsłuchane w pluski fujarki,
Toczą piskliwe pogwarki,
Idą za mną — w takt fletu zwolna się kolebią —
I toną po jednemu, powoli —
W czarnej, rodzajnej roli,
W mojem złocistem niebie.