Zajęczcie, flety! Lutnia niech zapłacze! -
Ogień w kominie podsyć mi, chłopacze!
Płakać dziś będę męża ogromnego:
Kochanowskiego!
On Czarnolasu wojski sandomirski,
Człek niewojenny, a wżdy bohatyrski,
Żałobą okrył swe Sarmatów plemię,
Rzucając ziemię.
Wiek czwarty idzie, odkąd go nie stało,
I żal wciąż większy trapi Polskę całą;
Ach! bo im dalej słońca, tym cień duży
Bardziej się dłuży.
Żal nam śpiewaka - żal i czasów owych,
Co go zrodziły, złotych Augustowych,
Gdy Jagielloński Orzeł budził jeszcze
We wrogach dreszcze.
Eheu! Na długie, nazbyt długie lata
Splendor korony zamroczyły fata;
Zwinął ptak skrzydła i osierociała
Kaliopy skała.
Nie masz cię, Janie! Zgasłeś razem z tymi,
Za których sprawą duch w nas był olbrzymi.
Gdy was zabrakło, zniknęła i chwała.
Co kraj trzymała.
Nie masz cię, Janie! Choć inni poeci
Przyszli, a kilku wielkim blaskiem świeci,
Powtarza Polska tęskne narzekanie:
"Nie masz cię, Janie!"
Tak, choć posiądzie kto drogie puchary.
Za nic ma skarb ten, jeśli pozbył czary,
Którą przepijał za dni swej młodości
Do miłych gości.
A tyś jest młodość, tyś jest nasza wiosna,
Tyś borów naszych najwznioślejsza sosna,
Kwiat z naszej łąki, chleb z naszego żyta,
Nasz dzień, gdy świta.
Jest senatorska w twych rymach powaga,
Jest przy trefności rycerska odwaga;
Podczas i figlik wymknie ci się pusty -
Wżdy bez rozpusty.
Od ciebie takoż polska białogłowa
Raz pierwszy kształtne usłyszała słowa:
Uczciłeś rymem nie jeno jej gładkość,
Lecz i cnót rzadkość.
A jakiż z ciebie ojciec! - z sercem matki!
Dlatego właśnie śmierć ci bierze dziatki,
Bo w czym się skupi wszystka serca władza,
Grom w to ugadza!
A słowo twoje jakże świeci cudnie,
Jasne i ciepłe, jak wiejskie południe,
Jak dzwon tętniące, gdy na modły wzywa,
Jak woda żywa.
A kiedy trzeba - jak gołąbka grucha,
A kiedy trzeba - ma ciężkość obucha,
A kiedy trzeba - jak szyszak ze stali
Słońcem się pali.
O Kochanowski! kochanie ty nasze!
Z Czarnego Lasu królewskie ty ptaszę'
Czemuś swe skrzydła orłowe rozwinął,
W błękitach zginął?
Przez dwa stulecia od twego pogrzebu
Ani się porwie myśl czyja ku niebu;
Złe nam za Wazów - gorsze niosą czasy
Pijane Sasy.
Unię tyś widział - sprawę Bożą, wielka,
Co jest miłości ludów głosicielką;
Ona zaś, rzekłeś, ma być "z ksiąg wyjęta,
A w serca wzięta".
Bo cóż pergamin, cóż gęsto pieczęci
U pism wiszące - jeśli nie ma chęci?
Ludy niech wiążą się nie statutami,
Jeno sercami...
Wspaniałe błyszczą w księdze tamtej karty,
Zgoda niejeden kończy spór zażarty;
Dobroć, co z króla na kraj promienieje,
Ozłaca dzieje.
Na majestacie siadł król, przy nim Rada -
Książę im Pruskie hołd lenniczy składa;
Serce w nim pychą zatwardziałe mięknie -
W prochu uklęknie.
A gdy na oba upadło kolana,
Wyzna poddaństwo i zwierzchniego pana;
Cześć zaprzysięże i wiarę znać wiecznie,
Chować statecznie.
O wy, przysięgi! Korzyścią z was całą:
Echo, co w dziejach po was pozostało.
Resztę wiatr wywiał z serca wężowego,
Do zdrad prędkiego.
Geniusz narodu minął lat granicę.
Dał jeszcze Chocim, Wiedeń, Racławice...
Cóż stąd, gdy, podczas błyskając tak jasno,
Polacy - gasną!
A gdy moc wraża biedny naród dławi
I lutnie polskie dzwonią coraz słabiej;
Na obcą nutę śpiewacy je stroją,
Wzgardzili swoją.
Aż przyszedł, gromy i ogniste łony
Miecąc, on wielki, on nieprzepłacony,
Co wstąpił śmiało na skałę Kaliopy
Siadem twej stopy.
Ten gdy strun dotknie, wszystkim się wydało,
Ze ty grasz jeszcze - a to echo grało:
Lecz echo górskie, co przez skał załomy
Szept zmienia w gromy.
O! gdyby więcej lutni twej dziedziców,
Więcej klejnotu twojego szlachciców -
Jeszcze by Polsce przez burze i słoty
Błysnął wiek złoty!