Miasto moje rodzinne, tyś nad Wisły brzegi
Rozniosło domki swoje rybackie szeroko,
Co jak dzieci wybiegły patrzeć na komiegi,
Jak śmiało przecinają Wisłę modrooką.
A twój zamek poważnie przez wyniosłe drzewa
Ojcowskimi oczyma ze wzgórza migoce,
A twych dzwonów litania falą się rozlewa;
Pomnęż ja twoje ciepłe nadwiślańskie noce
I te orylów głosy z daleka od Saskiej
Dolatujące słuchu, i te wioseł pluski,
Kędy wietrzyk na falach drobne zbiera łuski,
A na nich gwiazd miliony drżą srebrnymi blaski.
Ileż razy z daleka od pałaców gwaru
Patrzałem upojony siłą twego czaru,
Wisło, rodzinna wodo, jak na twym przestworze
To sieć rybacka duma, to ognisko górze,
Gdzie moknie drzew spojonych długa giętka tratwa,
Na której słomą kryta pochyla się budka,
A na wicinach lega mało dbała dziatwa
O wygodę nocleżną, gdy noc letnia krótka,
Więc i skrzypek przygrywa, aż gwiazdy pobledzą
Pierwsze promienie świtu - ciągnie się dym szary
A owi niby dęby zadumane siedzą,
A tu już proporczyki wiewają galary,
Już rybitwa skrzydłami wodne fale muszcze,
Hej! lasy, moje lasy, Nieporęckie puszcze,
Tyłem się razy w one wpatrywał, sierotka,
Ze mi tych czarów piękna Italia nie skłóci,
I zda mi się, że woń ich ogarnia mnie słodka,
Jaskółka w duszy lata i młodość mnie czmuci...
Choć przygody i lata włos odwiały z głowy,
Choć się szeroko zmarszczki po mym czole piętrzą,
Choć doli wicher szumi ponury, grudniowy,
Dusza nigdy nie była jak dzisiaj gorętszą.
Miasto moje rodzinne, tobie ja z oddali
Posyłam pozdrowienie: Witaj, matko stara,
Co dzień tobie śpiewają aniołowie biali,
Których ta zawsze pełna nadwiślańska fara.
I na twój rynek lecą ich godzinek słowa
W serca dobrego ludu, co, rześki i gwarny,
Broni się hożą pieśnią przeciw myśli czarnej.
Warszawo! matko moja, ty matko ludowa!
Ruchoma, a wciąż jedna jak wiślane łoże,
Pozdrawiam cię z oddali:
Matko, szczęść ci Boże!