Stulecie

Na belkowym pułapie, po kole świetlistem
nad szkiełkiem czarne muchy wiecują puszyste,
burczymuchy błękitne, huczące magnacko...
Owe kiedyś Hreczecha, wymachując packą,
owe muchy szlacheckie tępił bez litości.
(Nikt nie oczyścił domu na przyjęcie gości).

A my, cisi, w skupieniu, pod lampą naftową
słuchamy, gospodarzu, jak kiwając głową
mądrą, ważną i siwą, jak pod wyschłym karkiem
garbiąc i tak zgarbione ponad pługiem barki,
dziwujesz się dostatkom sędziowskiej obory
tyrolskich krów...
 ...Od Wschodu warkocą traktory.

Świt się kreską różową i bladą na wschodzie
waha w męce, brzask krwawych odwleka narodzin,
a cichej w chacie cisza dzwoni przejmująca.

Gdy tam — noc przecinają elektryczne słońca,
dudnią twarde rozkazy, z padających lasów
jęk idzie od Uralu po krańce Donbasów,
krwawy pot zlewa oczy i parzy ogniście,
głucho dudnią turbiny, migają transmisje,
huczy morderczy tryumf szalonej roboty,
spuszcza wściekle w kowadła wyiskrzone młoty,
miljonem nóg kurz wzbija z dziejowej areny,
nabija czarną pieśnią napięte anteny,
ryczy pieśń...
 ...Idą echa w pograniczne sioła.

Śpi polska wieś spokojna, polska wieś wesoła
Na cmentarzykach wiejskich przelatują duchy,
na pułapie obrazki, pod pułapem muchy,
jest tak jak było kiedyś, — tak, Wojski Hreczecha,
ta sama na chałupie kokoszy się strzecha,
o świcie jęczą śpiewnie studzienne żurawie,
może nic długie lata nie działo się prawie;
przybyło much i czarnych fabryk w Żyrardowie.
— Czytajcie, gospodarzu: — „Ty jesteś jak zdrowie,
Ile cię cenić trzeba..." — wiatr wpływa przez szpary,
gasi lampę i cisza, znów cisza jest, stary.
— Cóż to, ty szepczesz dalej gorżkiemi wargami:
...,,Wśród takich pól, przed laty..." — umiesz to napamięć?

O roku ów, pędzący ze Wschodu obłoki!
Lud ciebie nazwie krwawym kryzysowym rokiem
i coraz bliższej wojny, uczony — rocznicą!

Wiatr pędzi chmury dymów nad lśniącą stolicą...
Chytre dzieci ulicy usta niespokojne
mięły w krzyku, śpiewając wydania wieczorne,
a gdzieś tam, pod ciężarem pięter i kamienic
śniła się komuś Litwa i lasy w zieleni;
wrzask własnych głodnych dzieci tu hałas zasłaniał
głuchym uszom i gwarny pogłos polowania,
potem sam prawie ujrzał i syty — uwierzył
w półmisków słodki zapach i pełnię talerzy,
gdy razem wokół stołu świetnego zasiedli
i zmarznięte kartofle milczkiem żwawo jedli.

W kościołach już posnęli kolorowi święci.
Schylili się nad książką zmęczeni studenci
i liczą w sennych myślach, ubierają w słowa
setki kroków od Zamku aż do Soplicowa,
Astronomję Wojskiego sprawdzają nieśmiele,
koligacą w Zaścianku mnogie parantele,
aż sen na oczy spływa — im — przyszłym doktorom,
pedagogom, magistrom, może — profesorom...

Na ciszę noc wymiata pod jasne latarnie
do dzwoniących muzyką, świetlistych kawiarni
spóźnionych Don Kichotów, gdzie smutno zakwita
uśmiech tych, których wierszy nigdy nikt nie czyta,
a pełnych snów łakomych, jako pod opoką,
on, Don Kichot Północy, pod Birbante Roccą
dziś witał niebo włoskie, a jutro — bulwary.
I im się w chciwych oczach ulepia ten Paryż,
a mglista noc tutejsza w paryską rozdwaja...
Im Polska jeszcze wiecznie w księżycach, ruczajach,
gdy w zakłamanych wierszach, urbopoematach
wiecznie oni są osią obcego im świata;
zapachami salonów, własną myślą struci
wiecznie się chcą w swych wierszach swym smutkiem narzucić;
z trwogą we Wschód wpatrzeni, z nadzieją na Zachód,
w jakże misternych pieśniach śpiewają swój zachód,
lafiryndy, ławeczki, jednonocne pary,
„tiule mgieł“...
 — A w oddali wiruje ten Paryż,
ich Paryż. Urbanista napisze — motory!
Na Wschodzie nieustannie warkocą traktory...

Zadzwoniły kawiarnie głupiutką muzyką....
A On stoi i patrzy kamiennie z pomnika.

— O czem, o czem Ci marzyć na paryskim bruku,
wiecznie żywy, choć zmarły, skamieniały w ruchu.
Paryż Ci pod stopami mrowi się i kurczy.
— Znasz to? Tour d'Eiffel w niebie ostrzem bogoburczem,
jak niegdy pieśń... przed laty... I teraz ten Paryż
w pijanych stożkach świateł, kościoły i bary.
Mówią tu etranżerom przybyłym ze Wschodu:
„Entente cordiale“, poeta... „bratniego narodu“,
i czasem komuś z Polski, zwysoka przypomni,
że ktoś swój, w tym Paryżu zarobił na pomnik,
pozwala się zachłysnąć „dumie narodowej“!
Z ręką wytkniętą zawsze, prosto, ku Wschodowi.

A gdy czerwone słońce, jak zdrowe oblicze
gospodarza, co prace skończywszy rolnicze
na spoczynek się w czarnym kładzie oceanie....
(jako ów chłop — emigrant w dalekiej Paranie).
Gdy spadające słońce za plecami Twemi
rzuci Twój cień ogromny na wylękłą ziemię.
Gdy podróżą błękitną na krwawym promieniu
wędrujesz przez obczyzny ku ojczyźnie, Cieniu,
nad winnicami Francji, fabrykami Niemiec,
przez Ren, Łabę i Wisłę, aż w błękitny Niemen,
aż w pagórki niewielkie i łąki zielone
szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnione...
po lasoszumną Wilję, czarnobrzegie Świteź,
po czarnoziela lasów, noce gwiazdolite,
może — nad gaj Mendoga... nieprzytomną głową,
samem sercem upadasz w puste Soplicowo,
aż tu, w centrum polszczyzny, Cieniu cieniem zaśniesz.

Nie długo. Słońce z sykiem w Atlantyku gaśnie.

Tak płyną cienie nocy, świat staje się cieniem,
jak świece gasną gwiazdy... — My we Wschód wpatrzeni.

Świt, nie czytajcie, ojcze, zbudzą się bachory,
żreć chcą...
 — NA WSCHODZIE GŁUCHO WARKOCĄ TRAKTORY...

Czytaj dalej: Moje polesie - Tadeusz Hollender