Przedsię wy, leśne Muzy, przedsię w pieśni swoje!
Chromis, Mikon i Mnazyl, małych chłopiąt troje,
Sylena w cichej jamie zdybali spiącego.
Jeszcze był nie wyszumiał z wina wczorajszego.
Jako zawsze wieńce mu z głowy pospadały,
Dzban tylko i multanki przy stronie wisiały.
Rzucą się nań i jegoż własnymi wieńcami
Imą więżąc, bo nie raz ich obietnicami
Starzec wodził, a oni darmo się kłaniali,
A nigdy nic od niego nie otrzymywali.
Gdy się kręcą, wtym Egie do onej biesiady
Przypadnie, Egie między wszystkimi najady
Napiękniejsza, a gdy już patrzał, jako miała
Pełną garść kalin, twarz mu nimi popisała.
Rośmieje się i rzecze: "Po co mię wiążecie?
Rozwiążcie, dzieci! Pieśni będzie, ile chcecie.
Wam, dzieci, piękne pieśni będą, a ty za tę
Uczynność weźmiesz, miła, inakszą zapłatę".
Wtym zaczynał, a nimfy zewsząd się zbiegały
I niektóre z faunami taniec gotowały.
Żwierz dziki z gór się sypał; las i wielkie sośnie,
I cokolwiek bujnego drzewa w boru rośnie,
Wierzchami potrząsały, właśnie by rozumne,
I wiatrowie ciszyli swoje wiania szumne.
Ani się tak dziwuje Izmar Orfeowi,
Ani skała parnaska mądremu Febowi.
A on śpiewał, jako świat stworzeń od początku,
Jako przed wiekiem rzeczy tych nie było szczątku,
Jako ziemia w swych grunciech zawieszona, jako
Wody, ognie, powietrza dzielą się trojako:
Skąd ludzki rodzaj, skąd źwierz wszelki inszy niemy,
Jako od bydła rożnym darem my żywiemy.
Skąd sionce, skąd gwiazdami niebo osypane,
Czemu księżyce biorą w światłości odmianę.
Skąd wichry, skąd pioruny, skąd straszliwe gromy,
Co ziemią trzęsie i gdzie są piekielne domy.
Czemu za wieków złotych ni ziemie orania,
Ni było po szerokich morzach żeglowania,
Ani zbrój, ani mieczów, ani wojen znano,
Ani praw, ani wielkich statutów pisano,
Cnotą i przyrodzeniem ludzie się rządzili,
Aż się potym znienagła swej wolej napili.
Więc z ojców niepobożnych nie lepszy synowie,
A z złych synów gorszy się rodzili wnukowie.
Na koniec do żelaznych przyszło wieków smutnych,
W których się namnożyło siła serc okrutnych,
Siła zdrad, siła fałszów. Brat powstał na brata,
Syn na ojca; tu żona męża gładzi z świata,
Tu gość gościa, sąsiedzi wzajem się mordują,
Złe macochy pasierbom truciny gotują,
A święta Sprawiedliwość, która tu mieszkała
Obecnie z ludźmi, natwet w niebo uleciała.
A wtym Bóg rozgniewany świat potopem psował,
Dwoje tylko lepszych dusz przy zdrowiu zachował.
A ci więc znowu ludzkie wieki rozmnażali,
Gdy kości wielkiej matki przez głowę miotali.
K temu przydawał, jako syn niezwyciężony
Jowiszów świat przejeździł i na wszystkie strony
Strasznym był. A cóż po tym? Wszystkim jego była
Moc straszna, a samego domowa zgubiła.
Po co, śliczna królowa, dufasz w chytre czary?
Po co mężowi swemu ślesz nieszczęsne dary?
Nie to cię ma zalecić, nie to wiarę daje,
Ale nienaganione, święte obyczaje.
Potym śmiech wszystkich bogów, gdy Marsa sieciami
Przyrzucił Wulkan, a sam połyskał rogami.
Więc bystrą Atalantę, która swe panice
Traciła przez zawodu srogą obietnice.
Więc ciebie, Enomau, ach, ojcze przeklęty!
I na toż uczyniony małżeński stan święty,
Aby nim nieostrożna młódź szła do utraty?
Źle do ciebie, zły ojcze, jeździć było w swaty.
Zły ojcze, i na tożeś pięknych cór namnożył,
Abyś nimi nad zdrowiem zięciów swych się srożył?
I wy, bezecne siostry, wy nielutościwe,
Coście pomordowały swe męże właściwe,
Za co w piekle bezdenną banię nalewacie,
Bezdenną, a prace swej korzyści nie macie.
Bodaj i ta niedługo wzięła równą mękę,
Co przypsiągszy i ślubem uwiązawszy rękę,
Potym do niecudnego rozwodu skoczyła,
A męża ojczystych państw pięknych pozbawiła.
A on nędznik, małżeństwa słowem omylony,
Został wygnańcem i dziś jedzie w obce strony.
Potym przypomniał, jako skrzętną Koronidę
Chciwe oko do paniej przywiodło w ohydę,
Ze ją od fraucymeru swojego wygnała.
Nędznico, do czego-ć nic, czemuś wiedzieć chciała?
Nie zżyje z ludźmi, kto się chce o wszystkim badać,
Kto skrzętny i językiem nie umie ten władać.
A język naszkodliwsza sztuka u człowieka,
Przełóż i ciebie każdy omijał z daleka,
A tyś tylko nad brzegi pustymi schadzała,
Ażeś się w wronie pióra na koniec odziała.
I tyś, kruku, przed laty pięknym ptakiem bywał,
I białością z łabęćmi dobrze porównywał.
Język, bezecny język i pióry czarnymi
Oszpecił cię, i z ptaki pomieszał grubymi.
I teraz, gdybyś cicho latał, cicho siadał,
Mniej byś miewał zazdrości i lepiej byś jadał;
Ale ty wszędzie kraczesz i sroki cię znają,
I psi, i wilcy prawie-ć z gęby wydzierają.
Takie piosnki wymyślał niegdy kształtem nowym
Apollo, gdy za bydłem chodził Admetowym,
I na bukach wycinał. Stamtąd wyczytali
Satyrowie i także po lesiech śpiewali.
Oni śpiewali, lasy im się odzywają,
A lasom się wokoło góry sprzeciwiają.
A starca więc tam one chłopięta trzymały,
Aż już prawie ostatnie zorze zapadały;
Dopiero się rozeszli, każdy w swoje ślady,
Chłopcy z bydłem do domu, Sylen do biesiady