Rozmowa o kobietach

Trzech siwych panów rozmawiało o przygodach erotycznych.
— Ja — zaczął pierwszy — miałem jedną historyjkę, raczej liryczną, niż zabawną, która wywarła na mnie wielkie wrażenie.
Wyobraźcie sobie, że jechałem do Rzymu. Jakoś źle się czułem w trumnie mojego sleepingu, więc wyszedłem z papierosem na korytarz. Zamyślony i rozkołysany chłonąłem w siebie rytm kół, które zawsze budzi we mnie wspomnienia erotyczne, gdy nagle na końcu korytarza, jakże wydłużonego przez owo zjawisko, ukazała się piękna dziewczyna i w ruchach idealnie równoległych do melodii mknącego pociągu minęła mnie zaledwie musnąwszy moje nozdrza zapachem dziwnie wnikliwych perfum. Od razu zgasiłem papierosa i po chwili siedziałem już obok nieznajomej w restauracyjnym wagonie. Kiedy byliśmy już na tyle sobą zainteresowani, że śmiało mogliśmy się udać wspólnie do jednego przedziału, umówiłem się z nią i wróciłem do siebie.
Z całą wrodzoną mi pedanterią, rozebrałem się, powiesiłem ubranie na wieszaku, wyjąiem z neseseru drobiazgi toaletowe, przeszedłem do umywalni, po czym już tylko w pyjamie i w pantoflach oczekiwałem, aż pociąg uśpi się jako tako. Około dwunastej w nocy zaopatrzony w papierośnicę i zapałki wyszedłem na korytarz. Jak blady duch szedłem od wagonu do wagonu w górę pociągu, aż stanąłem przed jej przedziałem.
Przyjęcie, jakiego doznałem, odpowiadało wszelkim moim przewidywaniom, to też dopiero po bardzo wielu stacjach, odjazdach w m rok i postojach postanowiłem wrócić do siebie.
Po szybach ślizgały się krajobrazy wczesnego świtu. Grzecznie włożyłem pyjamę, pantofle, i wyślizgnąwszy się na korytarz rozpocząłem wędrówkę w dół pociągu... jakieś złe przeczucia snuły się w zmęczonym mózgu... Szybko biegłem lufami korytarzów, podrzucany dygotaniem pociągu, jak kula gwintami karabinu, gdy nagle, osłupialem tak dalece, że papierośnica wypadła mi z ręki.
Korytarz się kończył. Z a miast przejścia do mojego wa gonu była zwykła szyba uciekająca od krajobrazu i tylko szyny... szyny.... szyny...
Nie było to dość przyjemne uczucie, rozumiałem bowiem, że mój wagon został podczas nocy przeczepiony na jakiejś węzłowej stacji, a ja jadę sobie, teraz w zupełnie innym kierunku. Może do Paryża? może do Barcelony.
Pyjama, pantofle, zapałki i papierośnica były jedynym i rzeczami jakie posiadałem na przestrzeni setek kilometrów, w tej chwili, gdy tak gorzko rozmyślałem, pociąg zatrzymał się na jakiejś maleńkiej stacyjce. Utworzyłem drzwi, wysiadłem... Po chwili gong oznajmił odjazd... Pociąg zwinął się z turkotem. Utworzyłem papierośnicę: były w niej cztery papierosy.
I w tym momencie uświadomiłem sobie jasno, że oto w dwóch kierunkach, oddalały się ode mnie dwa ekspressy, a w każdym z nich był przedział zawierający cząstkę mojej osoby. W jednym dziewczyna pełna jeszcze mojego ciepła, które zatula w stygnącą po ściel, niby pył kwiatu w białe, mięsiste płatki korony, a na jej wargach błękitnych od senności smużą się jeszcze tropy moich pocałunków, a w drugim przedziale, jadą moje walizy, przybory toaletowe na nocnym stoliku, portfel, a na chusteczce do nosa tuli porzucony zegarek — cząstka mojego serca.
A ja? Ja tutaj. Mgła, obca stacyjka, pyjama, zapalniczka i setki, setki kilometrów.
Nawet nie zauważyłem naczelnika stacji, który zbliżył się do mnie z wyrozumiałym uśmieszkiem i zapytał:
— Dokąd mam zadepeszować?
To była bardzo smutna historia, ale liryczna, prawda?
Ja natomiast — zaczął z kolei drugi facet — stale się żeniłem i nie mogłem w żaden sposób odzwyczaić się od tego kosztownego nawyku. Jeżeli jakaś dziewczyna mi się spodobała odrazu z nią się żeniłem. Było to w czasach, kiedy rozwody już weszły w modę, a podróże poślubne jeszcze z niej nie wyszły. I z temi podróżami miałem doprawdy istne piekło na ziemi. Wiecie przecież jak jestem niezaradny i jak nie znoszę pociągów, czy samolotów. Wenecją i Neapolem obębniłem pierwsze dwa małżeństwa. Za trzecim zwiedziliśmy Londyn. Potem byłem krótko żonaty z jedną aktorką i ku jej rozpaczy za wiozłem ją na Bałkany... Z piątą żoną wyjechałem do Danii, za co zresztą od razu się ze mną rozwiodła. To też kiedy ożeniłem się z moją sekretarka i wywiozłem ją do Albanii, dałem sobie słowo, że to będzie moja ostatnia żona... Przecież mapa mi się skończyła.
Trzeba jednak mojego pecha, że właśnie ta kobieta wyszła za mnie za mąż tylko dlatego, że miałem wyrobioną opinię człowieka, który szybko się rozwodzi. Po dwóch tygodniach zaczęła czynić pewne starania, żebym już nareszcie z nią się rozwiódł. Nie macie pojęcia, ile uporu włożyła w ten cel. I ile sprytu. Otaczała mnie najpiękniejszymi swojemi przyjaciółkami — byłem jak głaz. Dawała mi tysiączne powody do zazdrości — byłem jak głaz. Wynajęła okropną kucharkę, która gotowała w potworny sposób, tak, że jedzenie w domu było jednym pasmem tortur gastronomicznych — łaziłem do restauracji. Ubierała się niegustownie — udawałem, że nie widzę. Wydawała tysiące na stroje— płaciłem rachunki. Nareszcie miałem życie zajęte cichą walką z ta kobieta do tego stopnia. że już się w tym rozsmakowałem i kiedy wreszcie nie mogąc doprowadzić do osiągnięcia swego celu popadła w melancholie i lekarz nakazał umieścić ją w domu zdrowia, czułem się doprawdy nieszczęśliwy i do dzisiaj co tydzień jeżdżę odwiedzać ją zawsze z miłym słowem i bukietem pięknych kwiatów. Mówię wam prawdziwe szczęście może nam dać tylko bardzo niedobra żonę.
Ostatni ze starszych panów, który dotąd milczał z sarka stycznym uśmieszkiem, odezwał się teraz z uśmiechem.
— Mój stosunek do kobiet możnaby nazwać cynicznym, lub bardzo wyrozumiałym. Nie żenię się i nie zaręczam. Nie posyłam kwiatów i nie kupuję prezentów. Sprawy te wyrównuję przy pomocy ryczałtu o wysokości stu zło tych. Może nazwiecie to okropnem, cóż kiedy jest to takie bardzo wygodne...
Tu westchnął i ciągnął dalej.
— Przy tym robię to w najdyskretniejszej formie, na jaki spryt mój pozwala, a ponie waż jak wiecie jestem Żydem, na sprycie mi nie zbywa.
— Jakto, postępujesz tak wobec kobiet z najlepszej sfery?
— Naturalnie. I muszę stwierdzić, że żadna nigdy mi nie zwróciła.
— Nawet bogate?
Bogate nie zauważają takiej bagatelki.
— Nie spotkałeś żadnego wyjątku.
— Owszem. Raz. To była panienka z prowincji.
— A widzisz znalazła się jednak uczciwa dziewczyna.
— Bardzo. Poszła do najbliższej apteki i po chwili przy niosła mi osiemdziesiąt złotych reszty...

Czytaj dalej: Donos - Światopełk Karpiński

Źródło: Szpilki, r. 1938, nr 16.