W tę sobotę mieliśmy Marii. W kwiaciarniach i sklepach z czekoladkami panował ruch większy, niż zwykle.
Wiadomo: prezenty.
Ponieważ prawie wszyscy robią prezenty swoim bliskim, chciałem tu ostrzec was po przyjacielsku, moi mili państwo, bo czasem przez prezenty dzieją się rzeczy straszne, od których włosy stają na głowie.
Katastrofa po prostu.
Tak było ze mną.
Mam spokojnego, sympatycznego przyjaciela Janusza, któremu pewnego roku postanowiłem ofiarować jakiś prezent na imieniny.
Kupiłem mu wieczne pióro.
Janusz zdziwił się bardzo. Mile zaskoczony podziękował mi, a w jego duszy wykwitła niewinna myśl, żeby przy najbliższej okazji odwzajemnić się z nawiązką.
I rzeczywiście. Na Boże Na rodzenie otrzymałem od nie go srebrną papierośnicę.
Rozczulony darem, wycałowałem go serdecznie i poprzysiągłem sobie, że okażę się godnym takiego przyjaciela i przy najbliższej sposobności zrewanżuję mu się z naddatkiem. Pragnienie to, kiedy nadeszła okazja, wzrosło do rozmiarów pięknego kryształowego wazonu...
Nie był drogi. Kupowałem go jednak już bez zbytniego uśmiechu.
Janusz zachwycił się prezentem, ustawił go sobie na fortepianie i na najbliższe moje imieniny ofiarował mi serwis z saskiej porcelany...
Zrazu niewinna forma zaczęła obecnie przybierać groźne kontury. W moim kredensie stoi wspaniały serwis, w kieszeni mam śliczną papierośnicę, przyjaciel tymczasem otrzymał ode mnie jedynie wieczne pióro, które na pewno już dawno zgubił, i ów wazon, rzecz kruchą i przez kuchty do sprzątania chętnie parcelowaną.
Czaję się więc, czatuję po prostu na najbliższą okazję. O! Nie okażę się niewdzięcznikiem... O nie dam się zdystansować... Odkładam co dziennie... Drobne sumy... Przez rok... Wreszcie kupuję mu na urodziny prezent wspaniały:
Obraz Fałata.
Janusz po rozpakowaniu przesyłki blednie... Niby dziękuje, ale w gruncie rzeczy nienawidzi mnie, bo musi teraz oszczędzać, żeby się pokazać... Mijają dni... Nadarza się wreszcie okazja... Otrzymuję od niego samochód...
Czuję się zrujnowanym ale nie daję za wygraną i żyję tylko jedna myślą:
— Zemścić się na nim!
Toteż nic dziwnego, że w dzień imienin Janusza zjawia ją się u niego w przedpokoju jacyś ludzie o wyglądzie wilków morskich i meldują, że prezent stoi na podwórzu...
Pobladły Janusz wychodzi, patrzy, przeciera oczy:
Tak. Jacht motorowy z całym urządzeniem. Wielki, na pół podwórka...
Wtedy on we mnie parostatkiem, a ja mu na to kupuję pałac...
Wreszcie obaj nie mamy pieniędzy, jesteśmy zrujnowani, nie znosimy się, zaczynamy ukradkiem sprzedawać nasze prezenty za psie pieniądze.
Czy nie lepiej wcale nie dawać sobie prezentów?
...Można wtedy pozostać przyjaciółmi...
Źródło: Ściana śmiechu, Światopełk Karpiński, 1938.