Tu w klatce żeber serce, tu zegar miarowo
puka. Ciemności słuchem nie ogarnę,
ni nad szumem, jak pomost, dłoni nie załamię.
Pod sznurkiem zawiązaną i dyszącą głową
zwolna ostrożne z głazu przesuwa się ramię;
źrenice, zapatrzone w doły planetarne,
pęcherz lepki zasklepia. błony palce czarne.
Płaskiego galwaniczne nawznak znoszą wody,
rytmem zimnym kolebią, by nie drgnął przedwcześnie
— widne gwiazdy czuwają, bym dał uśmiech zgody,
z trudem warg odłupanych pragnął dotknąć we śnie,
oczodoły szorują piasku szorstkie chłody,
czoło wstecz odrzucone na pochyłość prądu
— patrz! świeca ustawiona nad czaszką posągu.