Chodzę długo — chodzę wzdłuż
ustawionej równo biblioteki;
muskam grzbiety, patrzę w okno — cóż? —
moja miła! żegnam cię na wieki.
Poprzez lampy ściemnionej krąg
złoto liter — strasznie poszarzałe:
nie wyciągam okrutnych rąk
za twym ciałem — jeszcze żywym ciałem.
Patrzę czujnie — nie w oczy — w zmierzch
popielaty — nad balustrady:
każde słowo — jak ostrze; wiersz:
to puginał jadowicie blady!
Ponad szumem gasnących miast
księżycowy wzbijam się, nieczuły;
wybłyskują, jak srebro gwiazd,
ach! tytuły — daremne tytuły.