Jak dawniej – tkwi, zbyt ciężki, żeby go zrozumieć,
w szeroką przestrzeń gestem wskazującym czeka,
zamykając na sobie trwożne placu wieko,
i krótki, mętny oddech strachem zbiegłych ulic.
Jak dawniej – kątem prosto uderza, z daleka,
żelazobetonowy w swej najwyższej dumie.
I tylko nikt już na szczyt wejść dawny nie umie.
Stoi, trwa niepotrzebny – zgasła gromnica.
Wypruły z niego bomby wszystkie ludzkie sprawy,
śmigłą windę wiatr cisnął najniżej, w piwnicę,
otoczył wnętrza mieszkań oddechem kurzawy.
Deszcz metal prętów rdzą przeżera, rozlicza,
topi się siła stali i płowieją barwy.
Martwy kolos spoziera na smutne ulice.