Że się pewien browarny w trumienkowe dyby
Wtroczył, a był czas lipca, kiedy nawet pije
Jedyny Abstynent z pobliskiej Sadyby —
Budce z Piwem sprawiono doszczętne Requiem,
Najpierw Milusią kładli na pudła sarkofag
(Od rzeźnych przewożenia było podłe pudło)
Chociaż jak na lawecie biło blaskiem powag
Rozkoszy naszej złotej miododajne źródło.
Takiej Świętej Miłości nie przewidział z Warmii
Katabas — Wierszokleta, ni zamysł Augusta,
Z jaką w śmierć odchodziła, którą lud się karmił,
Policzki znał od wewnątrz, dystyngował usta,
I trepakiem by nazwać ono nóg słanianie,
Którym w „Marszu Żałobnym” chełpił się Ujejski,
Przy krokach boleściwych, kiedy Sadybianie
Szli żegnać swój ostatni Akropol podmiejski.
Pieszczoch z okiem Zagłoby, lecz bez jego blagi
Przyznający żonie celność w zajzajerze,
Hela Noga w brokatach monarszej powagi,
Lolo — pierwszy raz z dykcją — klepiący pacierze.
Trzeba było rozgarnąć te spuszczone rzęsy
Paniuś z Klubów Rabatek, Mentorów z rozporkiem
Wiecznie rozkitwaszonym przez narad bezsensy,
Jak dźwignąć ludu poziom blokowym wieczorkiem.
A tu Ofelia płaczu rozpuszczała loki
I powietrze, co wzdęło szczawiową spódnicę,
Niosło ją — topielicę — przez te rącze bloki
Z żywej dusz arterii gdzieś na obwodnicę.
Cud był przy Bonifratrach. (Już zżuły ten placyk
Memlące trawożery). Coś kląska w motorze,
Karawianiarz błąd maca, a tu Bonifacy
Mumijką śniadą staje w śmiertelnej pokorze
I kondukt sam prowadzi. Jako się przeorał
Przez szybkę pod ołtarzem, grzeczny tłum nie pyta.
Korona z glanspapieru, szczerbaty pastorał,
I świtką przewinięty jak byle najmita —
Jeden z naszych. Że Sykstus go jak piernik dawał
Polskiemu magnatowi: „masz gnat, mój magnacie!”,
Znak, że owego Czerwia Czerniakowa kawał;
Co cały się roztrwonił w asfaltów poświacie.
Katolicki więc pogrzeb. Chociaż w ateuszy
Sadyba dość obfita, gnać Relikwię trudno.
Zwłaszcza kiedy popatrzeć, jak takiego suszy.
Wspólnym frontem kopsnęli „Pod trupka” na Bródno.
I tam pustkę też naszli. Tam pachnące deski
Z ostatnim niuchem w nozdrzach rozbili na drzazgi.
Potem oczy unieśli, jak w przestwór niebieski
Zamiast duszy wzlatuje piana strojna w gwiazdki.
— — — — — — — — — — — — — — —
Do pijalni nie chodzą. Petrarkę kupują,
Rabatki stroją w bratki, w gwiazdy popatrują.
Niekiedy wdzięcznie wspomną mumię Bonifaca,
W cichym kątku świetlicy szepną: ten ma kaca!