Niech się loki rozwloką po japońskiej kładce,
Gdzie w bladych duchów schadzce zeszły nam się palce.
Trupiość moja za krwiobieg cały ma berberys,
A i płci twojej przynęty — tylko w stawie zarys.
Łabądź nas przeczuwa. On jeden — ten łabądź
Śpiewa skrzydeł, mrokiem dzioba: nuże, śmierci, do miłości przybądź!
Między oczeretem gniewnej bieli rozdmuchuje głownie,
Ujawnia widownię.
Tam — za rampą sitowia — na rycerskich łapach
Żbik i cietrzew przyczajony niecą kuźnie w chrapach.
Jeszcze głębiej: bawolego czoła kość.
Z wieży wieje dwunastą. Utopcze, pokojowy chłopcze,
Grzechowisko mość!