Rolnik w pole wychodzi. Ono chętne niby.
Jak kobieta po chwili: zwiera swoje skiby.
Chciałoby, to się cofa. Przed czasem zaloty,
Po niebie czas poglądać, trzymać się za loty
Prostopadłe skowronka. On wiosnę funduje,
Kiedy drobnych stworzonek smakowicie funt uje.
Wtedy gniazdowiec ziemny wiedzie trakt do kuźni,
By osprzęt ugruntować, który mróz obluźni,
Na policzkach gospodyń wskrzesza smaczne slonka,
Że drobi Aść w roztopach jak w mokradłach słonka,
Bieleją już po izbach smagłe słoje podłóg,
Pastą napastowane, podłożone pod ług.
Jeszcze przymróz zaskomli. Pies w tyle taboru,
Ale poświst cygański już zgina łby boru.
Jeszcze deszcz się przywlecze. W ariergardzie zamieć,
Ty się, babo, nie mitręż: gumno na puc zamieć.
Chociażby nic nie wzeszło. Pług w bagnisku uwiązł,
Stajały światowidy. Tam już wierzba, tu wiąz.