Eppur si muove

Słońce za bory pierzchło,
Chmur tylko krwawy pas
Blask rzucał. Wkrąg się zmierzchło.
Zaszumiał zcicha las.

Szemrały liście smutnie,
Mchy strzęsły siwą pleśń
I, jak srebrzyste lutnie,
Zawiodły cichą pieśń.

Las począł mówić z mną,
Głuchy był jego głos
I klątwą drżał tajemną
Na bezlitosny los:

Że umilkł śpiew radosny,
Serc dawny ogień schłódł,
Że przeszły chwile wiosny.
Wyginął orłów ród;

Że pusto, głucho wkoło,
Cisza śród łąk i pól,

Że trzeba chylić czoło
I taić w sercu ból;

Że wszystkie dzisiaj łona
Żałobny okrył kir,
Że pierś ufności kona,
Jęki brzmią z wieszczych lir;

Że z za pożarnych dymów
Nie świta jutrzni wschód,
Że niema dziś olbrzymów,
Co wiedliby swój lud;

Że chyba już ostatnia
Przygasa życia skra,
Zginiem, a żadna bratnia
Nie błyśnie dla nas łza,

Że rzucić nam nadzieje,
Zgiąć z rezygnacyą skroń,
Nim nas pęd czasu zwieje
W nicestwa wieczną toń!

*

Słuchałem. Pieśń ta głucha
Jad w serce lała zły,
A męztwo i otucha
Pierzchały kędyś w mgły.

Duch w zwątpień i przerażeń
Zapadał ciemną głąb,
Wiądł kwiat nadziei, marzeń,
Rozpaczy kąsał ząb.

Zapiekłem, krwawem okiem
Patrzałem w mętną dal —
Nic i nic — za obłokiem
Grzmiał wir nicości fal.

Łoskot ich bił w me ucho,
Jak pogrzebowy dzwon,
I rzekłem sobie głucho:
To śmierć już! to już zgon!

W otchłani zniechęcenia,
Upadłem kryjąc twarz,
Przekląłem swe marzenia
I świat, o ludzie, wasz.

Zgasł zachód. Noc tajemną
Okryła ziemię mgłą.
Bór gwarzył wciąż nade mną
Posępną dumę swą.

Szemrały liście smutnie,
Mchy strzęsły siwą pleśń
I, jak srebrzyste lutnie,
Żałobną wiodły pieśń.

I zmilkło wszystko. W ciszy
Noc leży jako trup.
Pierś moja ciężko dyszy,
W mem sercu ciemny grób!

Hej! tam, na górze, w dali
Srebrny się ozwał śpiew,
Mknie po powietrznej fali
I muska liście drzew.

I głosi nieśmiertelność,
Dopóki żyje czyn,
Póki ma w sercu dzielność
Tej ziemi każdy syn.

I nutą zmartwychwstania
Uderza w śpiący bór,
A echo mu oddzwania
Tysiącokrotny wtór.

I we mnie, w głębi łona
Coś wstaje, budzi się,
Coś płonie, miga, kona,
Jak drżąca gwiazda w mgle.

Z ligawki tej pastuszej
Dźwięk jeden jasny padł —

I zakwitł w mojej duszy
W snów nowych cudny kwiat.

Swą pieśnią trącił słodką
Tajemny serca dzwon —
I wnet w niem cichą zwrotką
Ufności zabrzmiał ton.

Wydarł się z wątpień głogów,
Rozpaczy rzucił głąb,
Wzmógł się: brzmi, jak sto rogów,
Jak głos mosiężnych trąb.

Rozszalał się: orkanem
Grzmi, burzą morskich fal,
I dźwięków oceanem
W świat się wydziera, w dal!

Jak Łazarz wstał z mogiły
I trupich zbył się chust,
Pieśń płynie pełna siły
Z mych odrętwiałych ust:

»Walczmy, dopóki życia,
Wszak to człowieka los.
Do grobu od powicia
Za ciosem grzmi weń cios.

»Odwagi! w górę czoła!
Przebojem naprzód iść!

Gdzie obowiązek woła,
Nie chwiać się, jako liść!

»Nie żebrać łaski łzami,
Nie łkać u obcych nóg!
Wystarczym sobie sami,
Praca nasz pierwszy bóg!

»Przeklęci, którzy jęczą
I płakać uczą gmin,
I siecią snów pajęczą
Zastąpić myślą czyn!

»Przeklęci, co w przeszłości
Jedynie tona łzą,
Co zapał klną młodości
I postęp wstrzymać chcą!

»Nic w miejscu stać nie może.
Wciąż naprzód biegnie świat,
Dziś inne świecą zorze
I inny znak nam padł.

»Cierpliwej pracy wielkiej
Dziś na nas przypadł dział,
Musim być, jak kropelki,
Co żłobią głazy skał.

»Pod tym sztandarem wszyscy
Złączmy się w jeden lud,

Wielcy i mali, nizcy,
A ujrzym jutrzni wschód.

»I staniem, jako skała,
Wielbić nas będzie świat,
I ujrzy ludzkość cała,
Jak powstał ten, co padł!

Czytaj dalej: W snach - Zenon Przesmycki