I.
Na progu życia stoję — i w mem łonie
Sto uczuć wstaje, a w mózgu — sto marzeń,
Dzień każdy tysiąc przynosi mi wrażeń,
Co noc mi nowa gwiazda srebrna płonie.
Śród ciągłych świata stoję przeobrażeń,
Jako zbłąkany w tumanów oponie,
Dziś tu, a jutro tam skroń wrzącą kłonię,
Porwany wirem szalonym wydarzeń.
I pytam próżno, gdzie port upragniony,
Przed jakim bogiem mógłbym ugiąć czoła,
Westchnieniem ulżyć piersi udręczonej?
Bez echa słów mych zamierają tony.
Otchłań zwątpienia! Z niej straszny głos woła:
»Walcz! jeśli padniesz, zdepczą cię miliony!«
II.
O ideale ty mój wymarzony!
O wielka, święta, potężna ludzkości,
Gdzież jesteś? Gdzie są ślady twej miłości,
Gdzie złote blaski cnót twoich korony?
Grzmią działa, chrzęszczą gruchotane kości,
Brat bratu wbija w pierś nóż zakrwawiony,
W gruzy się walą piękna, prawdy trony,
Wściekłych szakali stado ziemia gości.
Wir! Zawrót głowy! Nad nędzy odmętem
Duch mój się chwieje pod zwątpień przemocą,
Miłość zda mu się widmem nieujętem,
Życie — olbrzymiem rzezi, mordów świętem,
Droga ludzkości — wieczną, czarną nocą,
A plemię nasze — plemieniem przeklętem!
III.
Żyjem, by użyć, prędko. Każdy pędzi
Za przyjemnością, uciechą lub zyskiem,
Giełda, lupanar — żywota ogniskiem,
Wskaż wyższe cele, każdy sił swych szczędzi.
A ta obłuda... Lichwiarz podły zrzędzi
Nad idealnej budowy zwaliskiem,
Wódz krwawy — ludzkość objąłby uściskiem — —
Błoto! — Świat stoi u stromej krawędzi!
Czy się z niej stoczy, czy też my — szaleńcy —
Przejdziem bez śladu za to, że pędzimy
W dal gdzieś błękitną — ideału jeńcy,
Za to, że serca nam biją goręcej,
Że słońce widzim przez powszednie dymy,
Że prócz igraszki pragniemy coś więcej...
IV.
Na progu życia stoję — i zwątpiały
Spuszczam na piersi uznojoną głowę.
Obojętności powiewy surowe
Zmroziły ducha, co łamać chciał skały.
Pustka w mem sercu! Zwątpienie jałowe!
Lepsze już szały, co pierś mi targały,
Jam wtedy walczył za swe ideały,
Za swego życia najlepszą połowę!
A dziś... Jak drzewo, co nie daje cienia,
Jako zgaszona lampa, co nie błyska,
Jak automat, co ruchów nie zmienia, —
Zaledwie wszedłem w żywota przedsienia,
A już — zda mi się — chwila zgonu blizka,
Taki-m znużony, pełen zniechęcenia...
V.
A nie Manfreda to płaszcz — ale smutny
Los wszystkich, którzy wzrok zatopią śmiele
W zagadkach wieków i którym w podziele
Gorętsze serce dał traf bałamutny.
Bo kto w swem sercu czuł i cierpiał wiele,
Komu z fal czasu zabrzmiał hymn pokutny,
Kto w masce losu szyd znalazł okrutny,
Ten tylko tarzać się może w popiele!
Zrywam się, szarpię, chcę strząsnąć tę bryłę,
Co mi na sercu cięży, burz rozbicia
Pragnę — i gromy byłyby mi miłe.
Żyć! Walczyć! — Próżno. Zapadam w mogiłę
Zwątpień. Jak smutny los, na progu życia
Utracić wiarę w swoją moc i siłę!