„Będziesz miłował brata swego.“
Zgasły zorze, wieczorne niebiosa
Skry po fali rozsiały wiślanej.
Na murawie w perłach szkli się rosa,
Szmerem kłosów rozmawiają łany;
Ziemia, gwiazdy w słodkiej ciszy toną,
Tylko polskie nie wie o niej łono.
Rokosz, rokosz w Koronie, na Litwie!
Zebrzydowski, Radziwiłł przewodzą.
Senat radzi, król myśli o bitwie,
Starcy braci powaśnionych godzą,
Ale zgoda z dnia na dzień się wlecze —
Strzeż ich Marjo! chwytają za miecze!
A Szwed w polskich granicach — Lecz wieki
I dla wnuków bez przestróg minęły!
Nam Najświętsza! Twej użycz opieki!
Nam daj łaskę, gdyż klęski nas zgjęły,
I nieszczęścia dzień każdy nam trują —
Ach! nie wróg nas, lecz waśnie mordują.
Zgodą serca nam natchnij, a wstaniem
Jak lwy mocni i nieustraszeni! —
Lecz cyt! hasło wydano trąb graniem,
Obozowych blask strzela płomieni —
Król pod miastem a rokosz na błoniach,
Noc spędzają; straż czuwa przy koniach.
A w obozie krolewskim od błoni,
Koniecpolski usiadł wojewoda.
Siwy starzec twarz oparł na dłoni,
Pancerz biała okryła mu broda,
I zadumał się smutno, że z braćmi
Walczyć musi, nim oczy śmierć zaćmi.
A to może już chwila ostatnia
Rycerskiego zawodu i chwały.
I do ręki mu przyschnie krew bratnia,
I do grobu ją weźmie dziad biały
I nie zmyje jej niczem — „O Boże!
Niechże tu nas twa łaska wspomoże.
„Szablo moja!“ rękojeść tu ściskał
Dziad, dumając: „Przepada nam sława!
Moskwie, hordzie, wszak brzeszczot twój błyskał,
Krwią turecką bywałaś ty krwawa;
Jutro szablo! — ha! król mi tak każe,
Jutroć we krwi Zebrzydowskich zmażę.“
I potoczył oczyma po błoni,
Gdzie stał rokosz zebrany w gromadzie.
Myśl za myślą posępna w dal goni,
A na twarz się ponury mars kładzie,
Wtem do starca przystąpił syn zbrojny,
Pan Stanisław, młody, niespokojny.
Dziś raz pierwszy przyodział on zbroję
Wytęsknioną na szkolnej ławicy.
Klnie noc długą, jutrzejsze śni boje,
Śni o sławie, miecz ściska w prawicy,
Piękna postać, a oko mu strzela,
To piorunem, to blaskiem wesela.
Dwoje skrzydeł sterczących u ramion
Same zda się uniosą go w pole....
Czyjeż barki dziś godne tych znamion?
Kto ma piersi dziś takie sokole?
Polsko-matko! o przemów do dzieci,
Niech to ptactwo powstanie i leci!....
Więc gdy starzec obaczył młodziana,
Rozpogodził oblicze surowe:
„Jeszcze gra mu rycerska nieznana,
A tak wrosł mi w odzienie stalowe.
Na pociechę Koronie tej rośnie“ —
I uśmiechnął się starzec radośnie.
Lecz po chwili zesmutniał i, syna
Mierząc ostro, do siebie tak prawi:
„Dziś on zawód rycerski poczyna,
I na braciach że rękę zaprawi?
Biadaż jego młodości i ręce,
Jeślić tak go rycerstwu poświęcę!
„Synu!“ doń się odezwie żałośnie,
Wolnyś jeszcze i służby nieświadom.
Na najezdców niech wasze mi rośnie;
Młodzież Polsce niech służy, nie zwadom!
Z braćmi walczyć ja ci nie pozwolę.
Wracaj — wracaj do gniazda, sokole.
„Ja pamiętny mej służby, królowi
Sam rokoszan nakłonię do prawa.
Jeszcze ręka nie krzepnie starcowi,
Choć Bóg widzi jak boli ta sprawa.
Lepszy dzień cię wawrzynem osłoni;
Nie zaprawisz na braciach ty dłoni.“
Rzekł i ręką ojcowską mu skinął.
Ucałował syn rękę ze łzami,
I na zbroję wnet burkę nawinął,
Dosiadł konia i pomknął polami,
A dziad ukląkł i Boga pochwalił,
Że od bratniej krwi syna ocalił.
I wymodlił znać łaskę u Boga,
Bo syn dojrzał na chwałę Koronie.
Gromił Turka, Moskala bił wroga,
Za Szwedami rozpuszczał pogonie,
A nie przelał krwi bratniej ni razu,
Hetman, pomny rodzica nakazu.
1862.
Źródło: Poezye Mieczysława Romanowskiego, Mieczysław Romanowski, 1863.