Gdzie ptak, co tutaj śpiewać się ośmieli
I mącić swymi rozwianymi pióry
Kryształ strumieni, lecących z tej góry?
Gdzie jest ten powój, co chciałby w swej bieli
Nad tą przepaścią zawisnąć i cichy
Otwierać nocą samotne kielichy? —
Gdzie promień słońca, co się tu odważy
W srebrne mgły rzucać rubiny i zorze?
Cisza — u chmurnych taboru ołtarzy
Skały się modlą...
Boże! Boże! Boże!
Dajcie mi skrzydła! rozwiążcie mi pióra!
Niechaj polecę daleko od ziemi —
Tam, gdzie w perłowem powietrzu ta góra
Wstaje szczytami nagimi!
Niech rzucę okrzyk, łez pełny i żarów
Nieukojonych w tę noc i w tę ciszę,
Co się po zrębach skał czarnych kołysze!
Na mchy wilgotne, wśród mglistych oparów
Niech padnę piersią — i niech gorącymi
Słowy samotną duszę mą otworzę!...
Cisza — jęk słyszę we wnętrznościach ziemi
I łkanie wieków...
Boże! Boże! Boże!
Godzina ducha wybija w wieczności,
Lecz ziemia jeszcze dźwięków tych nie słyszy.
Kiedyż, o Panie! potęgą miłości
Tak jej zmężnieją ramiona, że w ciszy
Nocy powstanie — i z oną tęsknotą
Najwyższych pragnień, która cuda czyni,
Góry, co słabych i maluczkich gniotą,
Zdejmie z ich piersi? — A jako w świątyni
Zawiesza jeniec, wolności oddany,
Te, co mu ręce przegryzły, kajdany —
Tak ona z gór tych uczyni podnóże
Sprawiedliwości?...
Boże! Boże! Boże!