*** (Księżyc przyszedł u stóp mych obalić te skały...)

Autorka:

Księ­życ przy­szedł u stóp mych oba­lić te ska­ły
 Dłu­gim i przej­rzy­stym cie­niem,
I ściąć w sre­bro le­cą­ce wód ży­wych krysz­ta­ły
 I świe­cić zie­mi — spoj­rze­niem.
W ala­ba­stry za­klę­te spło­nę­ły gór grzbie­ty
 W ci­chej mie­sięcz­nej po­świa­cie;
I wsta­ła noc w pięk­no­ści swo­jej ma­je­sta­cie
 I wzię­ła lut­nię po­ety —
I na du­szy mej stru­nach na­cią­gnię­tych gra­ła
 Pieśń wiel­ko­ści i swo­bo­dy;
I słu­cha­ły jej lasy mil­czą­ce i wody,
 I wiel­ką była jej chwa­ła.
A na kró­lew­skim płasz­czu śpie­wa­ją­cej nocy,
 Na kształt wiel­kiej czar­nej chmu­ry,
Roz­cią­gnął skrzy­dła swo­je duch wie­ku po­nu­ry,
 Co zie­mię trzy­ma w swej mocy.
I wziął mnie — i po­sta­wił mnie na góry szczy­cie,
 A góra była wy­nio­sła,
Sto­pa­mi w las od­wiecz­ny, peł­ny mro­ków, wro­sła,
 A czo­łem sta­ła w błę­ki­cie.
I rzekł mi duch: »Czy wi­dzisz ten za­mek w do­li­nie,
 Z ja­snych krysz­ta­łów ula­ny?
Stru­mień pe­reł w pa­ro­wie brzę­czy tam i pły­nie,
 A zło­tym kło­sem drżą łany.
Ja cie­bie tym stru­mie­niem i zam­kiem ob­da­rzę,
 Lecz śpie­waj mi pieśń we­so­łą«.
I rze­kłam: »A nę­dza­rze, pa­nie? a nę­dza­rze?« —
 I spu­ścił duch chmur­ne czo­ło.
I na skrzy­dła mnie swo­je wziąw­szy, nad świą­ty­nię
 Uniósł mnie duch mar­mu­ro­wą

I rzekł mi: »Chcesz? Ka­płan­ką wiel­kich cię uczy­nię,
 Zło­tem zwa­żę każ­de sło­wo,
I po­wio­dę cię w chwa­le przez ży­cie — i w mocy,
 Lecz ty mi od­daj ofia­ry!« —
I rze­kłam: »A te cha­ty? — a te czar­ne cha­ty?« —
 I za­szedł duch cie­niem nocy.
I zaś mnie chwy­cił swy­mi po­tęż­ny­mi pió­ra­mi
 I uka­zał wiel­kie słoń­ce,
Gma­chom tyl­ko wspa­nia­łym i moc­nym wscho­dzą­ce,
 Prze­ciw usta­wie na­tu­ry.
I rzekł mi: »Oto świa­tło dla mo­ich stu­le­ci,
 Skrze­sa­ne z szcze­re­go zło­ta;
Patrz, jak po­tęż­ne bla­ski na mar­mu­ry mio­ta,
 Jak na ala­ba­strach świe­ci!
Dam ci z nie­go po­chod­nię, abyś szła bez tru­du;
 Lecz ucisz pie­śni pła­czą­ce«.
I rze­kłam mu: »O Pa­nie! a ciem­no­ta ludu?...«
 I za­gasł duch — a z nim słoń­ce.
I po­chwy­cił mnie wi­chrem i po­niósł mnie w stro­ny,
 Gdzie męże wznie­śli pu­cha­ry
I pili za swe szczę­ście i za swe za­mia­ry,
 A z boku — sta­ły mi­lio­ny.
I rzekł mi duch: »Nie je­stem zdra­dą — lecz mi­ło­ścią:
 Patrz, jako za­pa­lam du­sze!
Gdy ze­chcę, mar­twe ko­ści w mo­gi­łach po­ru­szę —
 Bom jest twej zie­mi przy­szło­ścią.
Uwierz mi, a oba­czysz, co ju­tro się sta­nie —
 I do­ży­jesz dnia zba­wie­nia!«
I rze­kłam: »A lud kędy? a kędy lud, pa­nie?...«
 I roz­wiał się duch wśród cie­nia
I za­ga­sła na gó­rach mgła — i zo­rza wsta­ła
 I za­pło­nę­ła świ­ta­niem;
A ja — z pła­czem na zie­mię upa­dłam i z łka­niem,
 I zbu­dzi­łam się — w łzach cała.

Czy­taj da­lej: Ojczyzna moja – Maria Konopnicka