Jest przystań jedna spokojna i cicha,
Owiana mgłami, nakryta pomroką,
Kędy w ciemnościach żaden wiatr nie wzdycha.
Gdzie gnuśne wody rozlane szeroko
Nie śmią uderzać o skaliste złomy,
Co ponad martwą piętrzą się zatoką.
Na skałach siedzi Sfinks — i nieruchomy
Umarłą przystań trzyma w swojej straży
I szklistej toni bezkresne ogromy.
Woda odbija siność jego twarzy
I wielkie ciągle otwarte powieki,
W których się jakaś tajemnica waży.
Siedzi, źrenice w przestwór wbił daleki,
Jak gdyby temi krwawemi oczyma
Widział w ciemnościach mijające wieki.
Umarłą przystań w straży swojej trzyma,
Do której wiecznie płyną czarne łodzie,
Chociaż ich żagli żaden wiatr nie wzdyma.
Bez szmeru suną, bez plusku po wodzie,
Chwieją się tylko w jednostajnej mierze
I bieg ich ledwie śliskie nurty bodzie.
Blade anioły w łodziach są przy sterze
A na pokładzie stoją smętne duchy,
Bielmem ócz trupich patrząc na wybrzeże,
Na ten ląd ciemny, skalisty i suchy,
I na twarz Sfinksa ołowiano siną,
Który się ciszy przysłuchuje głuchej.
Tak pochylone nad czarną głębiną,
Z rękoma kornie na krzyż złożonemi,
Duchów gromady coraz nowe płyną.
I zawijają pielgrzymowie niemi
Do tej zatoki nieznanego świata,
Gdzie ani dzwony pogrzebowe z ziemi,
Ni jęk żałoby ludzkiej nie dolata.