U niebios rozkwitających

Mło­dy dąb jak woda w górę
try­ska. Pta­ków ja­sne koła.
Do­ty­kal­na dłoń anio­ła
dzie­li chmu­rę.
Wą­ski stru­mień, wąż ro­ślin­ny,
zie­mię jesz­cze raz obej­mie,
czas jak ob­raz z nie­ba zdej­mie,
taki płyn­ny.
Dzba­ny mle­ka - cia­ła żywe
jak­że krzep­ko łą­czy w owoc
strop wy­so­ki po­nad gło­wą,
chó­ry la­sów tkli­we.
Dana ci ta gli­na gięt­ka,
oczy z ognia i ro­zum­ne
i jak pług dzie­lą­ca ręka;
po­sąg sczy­nisz nią czy trum­nę?
W bla­sku cały po­sta­wio­ny,
nim roz­róż­nisz blask wszech­rze­czy,
z mdłe­go cia­ła cię ule­czy
nie­na­wist­ny, prze­są­dzo­ny.
A mieć cia­ło, du­szę jako
słup że­la­za - to nie zna­czy
przejść jak po szkle - po roz­pa­czy,
ale nie­bo unieść pta­kom,
ale dom uno­sić w górę:
mrów­czy dom i ludz­ki ko­ściół,
na­zwać wresz­cie czas mi­ło­ścią,
do­siąść chmu­rę.
Wte­dyś zie­mi po­bra­ta­ny,
kie­dy trud naj­więk­szy wznie­siesz,
gdy choć jed­no drze­wo w le­sie
nie od­cię­te, zbu­do­wa­ne.
Ja­kąż w pta­ków czas, na gody
sza­tę wło­żyć? może z gwiaz­dy?
ja­kiż uśmiech, a przy­ja­zny?
czap­kę chy­ba z drzew i wody?
A my mali tacy, dum­ni
u tych nie­bios peł­nych li­ści,
u tych świa­teł. W nie­na­wi­ści
na co­ko­le smut­nej trum­ny.
A my tacy we krwi cali,
wciąż bez wsty­du - bo­skie dzie­ci.
O, niech anioł nie ule­ci,
nim­śmy jesz­cze tacy mali.
dn. 30. V. 42 r.

Czy­taj da­lej: Pisz do mnie listy – Krzysztof Kamil Baczyński