Tragedie dziecięce

...Nie mogę zacząć listu, ale piszę,
Szukając rymów dźwięcznych nadaremnie.
Złocistą moją sieć zarzucę w ciszę,
Która jest w tobie, Chrystusie i we mnie
I rym wyłowię. Głuchy, ledwie słyszę
jak pióro skrzypi, pisząc coś tajemnie,
Ten list do ciebie, wielce bałamutny,
Dziecięcym smutkiem beznadziejnie smutny.

Wiersz mi się twardy stał jak rytmy z Toski,
Po których nikt już niczego nie czeka;
Rytmy kulawe, żem jest pełen troski,
Bo je wyliczam jak zegar kaleka,
I zdaje mi się, że tu jednej głoski
Za wiele... rym mi z przed oczu ucieka...
Och, to nie głoska zbędna tu się chowa,
To łza mi padła pomiędzy dwa słowa.

Nie patrz mi w oczy, bowiem się ulęknie
Twa dusza: wzrok mam dziś śmiertelnie chory.
Nie patrz na usta, bo mi serce pęknie,
Taką w nich niosę wieść — poseł nieskory.
I nie mów do mnie, bo mówisz za pięknie.
Niechaj, jak szyby w jesienne wieczory,
Łzami ocieknie twarz twa, bardzo blada,
Na której słońce blednie, gdy nań pada.

Już wieczór. Słońce w krąg całuje drzewa,
A one wzięły słońce w swe ramiona,
Do piersi twardych tuląc. Noc już śpiewa.
Z aniołów jeden liczy, kto dziś skona,
Kiedy się pocznie nocna z gwiazd ulewa...
— Kto tu!? — Twarz jakaś błysnęła strwożona...
Śmierć?... Och, to amor na biórku skrzydlaty
Uderzył skrzydłem o twe martwe kwiaty...

Umarłe! Słyszysz? W rozpłakanem echu
Śmierć jeszcze bije skrzydłem o me ściany
I patrzy na mnie w skrzywionym uśmiechu,
Że jestem wszystek dziwnie rozpłakany,
W żałobie wielkiej po słonecznym grzechu.
Przedziwnym smutkiem jak haszyszem pjany,
Powiem ci wszystko... Ręce złóż na twarzy
I niechaj ci się kwietna łąka marzy.

Umarły dzisiaj w nocy, gdzieś nad ranem,
Kiedy mnie zmorzył sen; przez miłość boską!
Ja pod brzemieniem ciężkiem, ołowianem,
Ległem przywalon przeogromną troską,
A śmierć ukryta była za dywanem
Z szatańską twarzą i ręką katowską.
A kiedy byłem w trosk mych poniewierce
Śmierć wtedy kwiaty brała mi i serce.

Usnąłem, mając w ręku biblię grecką,
Z smutnego psalmu na ustach wyrazy,
A śmierć na pierś mi rzuciła zdradziecko
Woń twoich kwiatów jak najcięższe głazy,
Żem usnął cicho jak spłakane dziecko.
W głębi japońskiej kwiaty śniły wazy,
A śmierć, pełzając, rzucała uroki
Najpierw na złote na tej wazie smoki.

A one, stróże z wiernych najwierniejsze
Śmierć przypomniały: rycerza Nagoję,
Jako przedziwną raz chciał zabić Gejszę,
I chcąc osłonić białe kwiaty twoje,
Zwróciły oczy w mroki najciemniejsze,
Krwią oczu paląc z łusek złotych zbroję...
I prężąc straszne cielsk tęczowe sploty,
Jeden i drugi łeb swój podniósł złoty.

A śmierć wchodziła cicho, wężów śladem,
Jakby kochanka, wchodząc do świetlicy,
Z duszą milczącą, licem bardzo bladem.
Śmierć nie przychodzi bowiem śladem lwicy,
Idąc na kwiatów żer, by bryznąć jadem.
A smoki złote jak rycerze dzicy
Krwawili łapy jak rycerze pięście,
Straszliwi, złoci, w zbrój chodzący chrzęście...

Aż rozdzwoniła się jak przy pożarze
Cisza, na trwogę dzwoniąc rozpaczliwie;
Wzniosły się smoki, kwiatów złote straże,
Tęcze od oczu krwi mając na grzywie.
(Spójrz na przedziwne japońskie wachlarze.)
A kwiaty oczy otwarły w podziwie,
Senne i chore od swych własnych woni,
Patrząc, kto gubić je chce, a kto broni...

I szeptać jęły: śmierć! śmierć! śmierć nadchodzi!
Potem w świetliste zbiły się gromady,
Jakby rozbitki w jednej drobnej łodzi,
Drżący, bez siły tłum niezmiernie blady.
A śmierć szła cicho strasznie, nocny złodziej,
Wchodzący nocą kraść w upojne sady,
W miesięcznem świetle śledząc łup bogaty.
(O, kwiaty białe, o nieszczęsne kwiaty...)

I oto legły, krwią zmazane własną
Smoki przepyszne, kwiatów twych rycerze.
Z porozrywaną łusek zbroją jasną,
Pogięte mając ze skrzydeł puklerze.
Oto im oczy we mgle śmierci gasną
I giną jako ten, co skarbów strzeże,
I nie chcąc skarbów pysznych odda wrogu,
Trupem swym zamknął wejście w skarbca progu.

Oto umarło wszystko twoje kwiecie,
Kwiaty przedziwne, skarby twe zaklęte,
Wonne jak włosy twoje, a jak dziecię
Przeczyste, jako świętość wielka, święte.
Takich już nie ma dzisiaj na tym świecie,
One ostatnie były — śmiercią tknięte.
Oto je wszystkie mam zwarzone w ręce.
Już nie są blade, bo pożółkły w męce.

Nie płacz, łzy bowiem na tę śmierć za tanie,
Kwiaty zaś twoje były dziwnie dumne.
Z pod łez ciężaru żaden trup nie wstanie.
Nie łkaj... pospólstwo wnet się zbierze tłumne.
Niech cisza będzie z nimi, a nie łkanie.
Z kart mego listu uczyńmy im trumnę
Na jednej karcie wypisz ich nazwisko
I zrób dopisek: tu śmierć ma siedlisko.

Potem zapadniem w ciszę, tę bez słowa,
Która jest dobra i błogosławiona.
Niech się o moją twoja oprze głowa,
Niech się rozerwie włosów twych korona
W żałobie — bowiem ty po kwiatach wdowa,
A moja dusza razem z twoją kona.
Więc niechaj, dziecko, przy sobie uklękną...
Śmierć idzie... zacznij modły o śmierć piękną.

Czytaj dalej: Pokój ludziom - Kornel Makuszyński