O, duszo smętna z smętnych. Chore róże
Na twych ugorach rosną, pyszne płody.
Daj rękę. Pójdziem w miesięczne podróże,
Poprzez umarłe łąki, martwe wody.
Strudzeni, spoczniem na Oliwnej Górze,
A gdy nas anioł wpuści w te ogrody,
W których się Krzyża strwożył Syn człowieczy,
Wtedy ci szeptem powiem smutne rzeczy.
Więc tutaj klęczał Chrystus, gdzie przed nami
Te hyacynty! A tu, nad tą skałą
Anioł zawisnął, sępiemi skrzydłami
Kwiatów strząsając wielką chmurę białą,
jakgdyby Chrystus pod tymi kwiatami
A nie na krzyżu chciał umęczyć ciało.
(Pamiętasz wiersz mój, gdzie „szumiały drzewa,
I z kwiatów była ogromna ulewa?“)...
Przytul się do mnie. Tu na każdej grzędzie
Smutek się czai, albo rozpacz głucha,
I nie oglądaj się, bo tutaj wszędzie
jakiś anielski szpieg z za kwiatów słucha:
Czy kto nie spragnion śmierci i nie przędzie
Całunu duszy swojej; czy posucha
Nie zżarła komu ust, czy kto nie padnie
Na hyacynty, woniejące zdradnie.
A twoje lice blade, tu jest bledsze,
Tak w nie śmiertelne uderzyły wonie.
Tu przesycone męką jest powietrze;
Wiatr pośród liści mówi wciąż o skonie;
Tu żadna ręka z oczu łez nie zetrze,
Tu śmierć śpi czujnie w każdej drzew koronie,
Tu już nie przyjdzie Chrystus konać w trudzie.
Sami jesteśmy, — bardzo smutni ludzie.
A smutek rzucił na nas cudne pęta,
Że smutni zawsze, razem będziem zawsze
I nie zaznamy słonecznego święta;
Bo w dni pogodne, dla wszystkich łaskawsze,
Dusza w nas będzie jeszcze bardziej zgięta,
A oczy nasze łzawe, — będą łzawsze.
A, ziemia pusta, będzie bardziej pusta, —
Nie przecz, albowiem ty masz smutne usta.
Przytul się do mnie. Wśród męki żywota
Droga nam jedna, którą nikt nie chodzi,
Ani nie mleczna droga, ani złota.
My błądzić będziem zawsze w jednej łodzi,
(Smutek nam łodzią, a żaglem tęsknota).
A skarbów naszych nie tknie ludzki złodziej,
Chociaż bezcenne są, lecz bez wartości
Dla tych, co Bogu służą i są prości.
Przytul się do mnie, bo rnnie trwoga chwyta,
Za gardło lęk mnie chwyta chrystusowy.
Otom jest z raju nieszczęsny banita,
I nigdy złożyć mi nie wolno głowy
Na piersi dobrej. Jak kwiat, co przekwita
W pragnieniu wielkiem, jam jest. Kainowy
Żywot mój cichy i nędzny i chory.
A dusza moja miłuje wieczory.
Przytul się do mnie. Niechaj się napoję
Z warg twoich, moich snów oblubienico...
Niech spojrzą na mnie dobre oczy twoje,
Zanim je zgasi śmierć swą błyskawicą.
A jeśli zasię ust przedziwne zdroje
Trucizną duszę smutną mą nasycą,
Błogosławione usta i bez dzwonów
Skon cichy z ust twych, — najszczęśliwszy z skonów.
A tutaj Chrystus konał... Niechaj będzie
Śmierć wszystkich ludzi spokojna i cicha.
Niech śpią spokojnie na cmentarnej grzędzie
Ci, co z krwią ust swych pili jad z kielicha...
Niech śpią spokojnie ci, co byli wszędzie,
Szukając zdroju, który nie wysycha.
Pokój!... niech nigdy dzwony tym nie dzwonią,
Którzy usnęli z zadumaną skronią.
Niechaj śmierć nagle i niespodziewanie
Przychodzi na tych, co oddechy liczą
I niech na każde przychodzi wołanie,
Bowiem się łamie owym pierś, co krzyczą.
Niechaj nie woła śmierci jęk i łkanie,
Niech ją witają dobrzy ust słodyczą.
A niech straszliwie cicho, stopą wilczą
Skrada się zawsze ku tym, którzy milczą.
Trzeba na świecie z wszystkich dzwonów wnętrza
Wyrywać serca i powalić wieże,
Cisza ma bowiem być, gdy grób się spiętrza,
I wszystkie mają pogłuchnąć pacierze:
Śmierć jest królewska bowiem i najświętsza,
Gardząca tymi, co noszą puklerze,
A kto umiera w ciszy wielkiej, dumny,
Niech swe milczenie zabierze do trumny.
A niech śmierć nasza będzie chrystusowa...
Stańmy... to może śmierć za nami kroczy?...
Och, nie! to anioł za kwiaty się chowa.
Zejdźmy z Oliwnej Góry. Noc się tłoczy.
Góra się cała stała purpurowa,
Słońcu w zachodzie krwią nabiegły oczy...
Drzewa jak krzyże rozwarły ramiona...
Dzwon, który terazby zadzwonił — skona.