Możny tłum mi na drodze stanął. Niechaj będzie
Przekleństwo złości tłumu i niech za nim goni
Rozpacz. I niech się wlecze jego śladem wszędzie
Pomór, który z nóg wali. Niechaj tysiąc koni
Rozniesie na kopytach błoto dusz i jady,
Zmieszane z krwią; niech bryzga wszystka złość człowiecza.
Sam jestem: nie z przerażeń, lecz z wściekłości blady,
I do walki z klątw głupstwem idę sam — bez miecza.
Rani stal, lecz wzrok jeden śmiertelnie zabija,
Jeśli w nim tyle wzgardy, co jest w mojem oku,
Niechaj pełza, do skoku się gotując, żmija,
Którą słońce ukryło w pyłów swych obłoku.
Czekam blady, a śmierć mam w cichych oczu głębi,
Wali się na mnie przemoc tępa i straszliwa.
Nie wysłałem skrwawionych po pomoc gołębi,
Nie drga na moim łuku głodem krwi cięciwa.
Stoję sam... Niechaj warczy tłum i pjanę toczy.
Niech zieje z pysków klątwę, zanim na mnie natrze.
Wściekłość na swoją walkę wzięła moje oczy:
Stoję sam... Ręce kładę na pierś w krzyż i patrzę.
Odbiła się o piersi moje pierwsza fala,
Łbem spienionym w pierś tłukąc, jak o brzeg skalisty,
Oto się brud i błoto, męt i złość przewala,
A jam się ostał cały i ostałem czysty.
Stoję sam... Tyle na mnie padło klątw kamieni!
Ku mym piersiom sięgają w kurcz zamknięte pięście,
Powietrze ktoś ochrypłym wrzaskiem swym czerwieni,
Żem oczu tajemnicą wziął tłumowi szczęście...
Szczęście wziąłem!? Więc bierzcie! Mam je gdzieś zamknięte
Pośród trzew, bo mi trzewa targa. W holu, w męce,
W łzach, łkaniu i rozpaczy. Och! jest we mnie święte,
Niepokalane, — bierzcie! Mam bez broni ręce.
Szczęście wziąłem?! Chwytajcie! Łup jest przebogaty,
Niechaj się z łotrów każdy o te skarby modli.
Rzucajcie o nie losy jak o boże szaty,
Bierzcie, klątwą zabiwszy mnie wprzód, — ludzie podli!
A taką mam nienawiść do was, że wam słowem
Nienawiści tej nazwać nie umiem, — szakale!
Bijcie w pierś!... Klątw wam brakło? — więc przekleństwem nowem,
Rozumna jest złość wasza, choć się targa w szale.
Psów wyjących gromado!... Na waszym widoku
Nie padnę przecie. Smierć ma dziś was nie ucieszy:
Oto stoi ma dusza, z cichą śmiercią w oku
I przeciw waszej wierze bluźni wciąż i grzeszy.
Nie wedrze się zbój podły w świat wizyami mglisty,
Nie będzie złoto snów mych waszych łap korzyścią,
Miłość dla was?!... Krzyż łotrów dla was jest za czysty,
A Chrystus was odkupi — chyba nienawiścią.
Rodzie zły!... Nieśmiertelny, bowiem śmierć się broni
Tknąć was dłońmi, któremi białe nosi dusze.
Śmierć wasza przyjdzie na was z waszych własnych dłoni,
Niegodni ginąć podli w gwiezdnej zawierusze.
Stoję sam... Hełmu nie mam, pierś ma bez puklerza,
Z aniołów nie mam żadnych wkoło siebie stróży.
Tłumie nędzny! — ja nawet nie szeptam pacierza,
Choć krew ma do śmiertelnej gotowa podróży...
Niech z rykiem trąb tysiąca idzie w bój gromada,
Brać mnie żywcem, by jeńca wiązać wpół do słupa.
Lecz jak rozpacz heloty jest ma rozpacz blada,
Która daje w niewolę wrogom — swego trupa.
W imię waszego słońca niech się bój poczyna!
Pójdźcie: mniej mam litości dla was, niźli wzgardy.
Oto was krwi kropelka każda ma przeklina,
O, wy, przenigdy dzieci słońca, lecz bastardy!...