Umierasz, przyjacielu... serca ci ubywa
Jak wód źródłu, przy którem wichr swe zwilżył wargi,
Oczy masz błędne bardzo, myśl twa jeszcze żywa
Włóczy się wśród tęsknoty, pośród łez i skargi.
Nie żałuj wspomnień zwiędłych. Śmierć, pani łaskawa
Zapomnieniem napoi cię na drugim brzegu.
Rozigranej twej duszy pocznie się zabawa,
Bowiem się już nie strudzisz myślą o noclegu.
Ze zgryzoty jak z kija różdżka ci wyrośnie,
Gdy zapomnisz wspomnienia wstecz w cudnym żywocie.
Jesienny liść, padając, niech śpiewa o wiośnie,
Ty na łożu śmiertelnem śnij o orlim locie.
W kręgu obłędnych myśli jak w oparze trunku,
Odwróć sobie świat teraz gorączkową mocą
I rzuć nim, by w przeciwnym podążył kierunku,
By ci noc dniem się stała, a dzień stał się nocą.
Wolno ci obłęd czynić, bo ci w imię śmierci
Przebaczone zostanie wszystko, a zasłona
Nie porwie się w świątyni z żałoby na ćwierci,
Bowiem zasłon by brakło, — stu w tej chwili kona.
Nie zostanie po tobie nic, o dobry bracie,
Nikomu się zaś obłęd cudny twój nie przyda:
Chodziłeś w jednej zawsze, w jednej umrzesz szacie,
Zresztą dziur pełna twoja królewska chlamida.
Kochanka twoja? I... czekaj!... miłość jak pies wyje,
Kiedy mu jego pana na cmentarz wyniosą...
Och, nie trwóż się... całunu dla ciebie nie szyje
Ani go jak perłami łez nie stroi rosą...
Toś jedno miał i — obłęd. Serdeczny człowieku!
Z oczu ci płomień ciecze jak z płonących głowni.
Otworów nie wypalisz na świat w trumny wieku...
Daj pokój!... Żywie w zdrowiu i tańczy w szynkowni.
Jak płaczka tańczy wierna, cudna w swej nagości,
Biesiadników swej cnocie wybrała niewielu,
Kochała cię! Dwóch tylko rzuca o nią kości...
Skonałeś?! śpij w spokoju, dobry przyjacielu!