W cuchnącej menażerii w niewielkiej drucianej
klatce, na małym złomie bazaltowej skały,
siedzi, odąwszy piersi, smutny, osępiały
orzeł morski: tuż obok żółwie i pawiany.
Pokrwawionego kędyś w stepach go ujęto,
gdy mu kula złamała skrzydło pod obłokiem;
lata już całe bawi ludzi swym widokiem,
patrząc w półciemne okno źrenicą przymkniętą.
Bezduszne i bezmyślne gapią się nań tłumy,
gniewa je nieruchomość, obumarłość ptaka,
potrącają go, klatkę próbują zdjąć z haka,
ale niczym nie mogą wyrwać go z zadumy.
W ciasnym, dusznym więzieniu dumny ptak królewski
lat dziesiątki już ginie w męczarniach powoli;
za widok jego płacą, jego ból nie boli,
więc ginie między druty zamknięty i deski.
A tam - szeroka pusta niebiosów opona,
jasny, wielki krąg słońca daleko, daleko...
hen, w dole, chmury srebrzyste tumany się wleką
i płaszczyzna wód morskich, ciemna, nieskończona.
Tam - wysp zielone smugi i okrętów białe
migocące się ławy, bory olbrzymie;
wulkany, grzmot w czerwonym ciskające dymie,
i śnieg, srebrzący szarą górskich wierchów skałę.
I cicho... Tylko w głuszy słychać gdzieś dalekiej
gwiazd toczących się w bezdni grzmiące kołowroty,
z hukiem śmiga i pęka gdzieś meteor złoty - -
cicho... tu gwamą falą nie sumą się wieki...
Oto noc. Siadłszy kędyś na podniebnej skale,
osrebrzony światłością księżyca, powoli
olbrzymi ptak zasypia w światła aureoli,
w majestacie potęgi i królewskiej chwale.
Śni mu się jego straszna moc i lot zuchwały,
śnią mu się łowy, walki, burze, oceany...
Cóż ci się tu śni, orle, w tej klatce drucianej?
I tu ci dano kawał bazaltowej skały!...