Jutrznia

Jeszcze na świętym obrusy stole,
w nawyższej jeszcze Pan i Mistrz szkole
zaleca miłość, uczy pokory,
jakiej nie znają królewskie dwory,
aż gdy nań wola czas Jego, wstawa
i cześć powinną Ojcu oddawa.
Na ogród potym oliwą gęsty,
gdzie odwrót miewał z kościoła częsty,
idzie posłuszny na hak już główny
Syn on przedwieczny i Ojcu równy,
Syn i Dawidów, bo w jego tropy
umoczył bose w Cedronie stopy.
Idzie też smętna czeladź za Panem,
mały za wielkim orszak hetmanem,
do której skoro wrócił swe oko,
rzecze (a pierwej westchnie głęboko):
„Wszyscy wy, gdzie was poniosą oczy,
tejże ode mnie pierzchniecie nocy”.
Na co sierdziwy Piotr się ozowie:
„Niosę, gdzie każesz, za Tobą zdrowie,
a jeśli rącze nogi tam czyje,
ja za Cię gotów nadstawić szyję,
gotów i w pęcie zgnoić to ciało,
jeśli się Tobie tak będzie zdało”.
Ale Pan twierdzi, że z trzecim kurem
zaprzawszy się Go, być mu za murem,
choć drudzy, strachu jeszcze nie czując,
pomagają mu, toż obiecując.
A zamierzony niż na plac spieszy,
żal ich On słowy słodkimi cieszy:
. „Nie traćcie serca, gdy padnie trwoga,
wierzcie w mię, jako wierzycie w Boga”.
Tak rzekł i dalszą do nich wymową
dał im na wszytko przestrogę zdrową.
I tak przebrawszy trzech, odszedł dal,
krzepiąc je, żeby nie ustawali
w gorącej żądzy i straży czuł<ćj>,
skoroby serca najazd poczuły.
A już nie tając, co się z Nim dzieje,
wprzód się przed nimi łzami obleje,
„O dzieci - mówiąc - oto żal srogi
śmiertelne we mnie pławi odnogi,
wy tu zostańcie”. A jako z męskiej
dłoni nieść może kamień nieciężki,
tak On już będąc od nich na stronie,
w niskim do nieba woła ukłonie.
A na różaną gdy twarz upadnie,
dopiero się tak modli układnie:
„Można li, Ojcze, niechaj mię minie
ten przykry kielich, zwłaszcza niewinnie,
lecz, święty Ojcze, acz cierpieć boli,
dogodź w tym Twojej, nie mojej woli”.
Dwakroć tak prosi, dwakroć dochodzi,
gdzie sen źrzenice swoich zawodzi,
aż trzecim poległ tamże kłopotem,
płynąc szarłatnym na ziemię potem.
Jako sok winny prosto od prasy
rumiony strumień leje do fasy,
a z niej moszcz bójny wierzchem odchodzi,
tak Pan topnieje w krwawej powodzi.
Tkwi śmierć okrutna, tkwią w Boskim oku
korona, gwoździe, krzyż, włócznia w boku,
ale w nim obcych grzechów osęki
drapały smętną duszę przezdzięki.
A gdy tak jako w bezdennej wieży
żelazem więzień ściśniony leży,
lotny w tym goniec z góry się stawi,
co Go na nogi ciesząc postawi.
I tak, niż piekło, zwyciężył siebie,
iszcząc wyroki przejrzane w niebie.
Powstawszy tedy, pobudzi swoje,
dodając przeciw pokusom zbroje,
zabiega nawet w oliwnym sadzie
po się zesłanej drogę gromadzie.
Widzieć z daleka pochodnie skrzące,
za nimi spieszą szeregi rącze,
a gdy już blisko włócznie i miecze,
blask on po polu ognisty miece,
Pan też swych półkiem na on plac wojny
nadciąga śmiele, pokorą zbrojny.
I niż Go Judasz, wódz ich, wyminie,
„Kogo szukacie - spyta - w tym gminie?”
„Nazarejczyka” - krzyknęli zgodnie,
stanąwszy z ciemnym wojskiem pochodnie.
Na słowo: „Jam jest” grzbietem wstecz bieżą
i tak na pował po ziemi leżą,
a gdy powtórzy, wstali zaś znowu,
tak psie paszczeki chciwe obłowu.
A tu zarazem (o miłość żywa!)
Bóg przyjacielem zdrajcę nazywa,
przypuścił nadto do wargi złot,
gdy wprzód ubiega drugie z ochoty,
„O Mistrzu, witaj” - mówiąc na zdradzie,
bo ten znak stryczki na Pana kładzie.
„Zbójcę - rzecze Pan - urząd tak goni,
kiedy gdzie w górach zbijając stroni,
mnie uszy wasze co dzień słuchały
w kościele wolnym przez czas niemały.
Lecz nie chcecie li stąd iść beze mnie,
niech ci odejdą wolno ode mnie,
którzy też prawie w ten czas pytają,
jeśli się porwać do broni m ają.”
A nie czekając w tym Piotr odprawy,
przyciął na Małcha i wnet po prawej
stronie za ostrym ucho żelazem
do ziemie krwawe leci za razem.
Gromiąc Pan swego, członek przylepi,
a oni przecię drą się jak ślepi
i dopadszy Go okrutną dłonią,
targają włosy, płazują bronią,
a że Mu, by nie zniknął, nie wierzą,
jedni krępują, drudzy Go dzierżą.
Dał opak ręce katom Syn Boży,
niestetyż, uwieł grzech nań powrozy.
Pierzchnął wybrany lud po hetmanie,
owieczki wolne, bo Pasterz za nie
a sam związany idzie powolny,
jako gdy jagnię porwie zwierz polny.
A gdy tak górę wziąwszy, ciemności
prowadzą Słońce sprawiedliwości,
wprzód Annaszowym przed sądem stanie
ten, przed którego sąd świat powstanie.
Biskup, chcąc pojąć naukę nową,
pyta o poczet pod Jego głową.
„Tych pytaj, którzy słyszeli-że mnie;
w kościelem uczył, nie potajemnie”.
Ledwie domawia, a już twarz świętą
jeden poraził pięścią przeklętą
tak, że Mu śliczne zmodrzało lice,
„Nie czcisz kapłańskiej - mówiąc - stolice”.
Zagrzmiał policzek, płakały ściany,
a sąd zaś milczy, jadem pijany.
Sam się wżdy ozwał cichy Baranek,
choć z wilkiem wstąpił w nierówny szranek:
„Jeśli źle mówię, stoję u prawa
i czeka twego dowodu sprawa,
a jeśli dobrze, czemuś mi srogi?”.
I wzrok zarazem wróci za progi,
choć Mu napuchła wszystka twarz sina,
gdzie się Piotr, że Go nie zna, przeklina.
Poseł też dzienny w nocy głęboki
podnosi w pierzu głos swój wysoki
żałośnie, bo co on kur zaśpiewa,
to tym gorętsze Piotr łzy wylewa.
A Pana czeka wyższe już koło,
którego w ten czas Kaifasz czoło,
gdzie gęsty świadek, ale fałsz kładzie;
szczęśliwy, który w złych nie był radzie.
Z tym się ostatnia para ozowie:
„Świeży glos Jego nosiemy w głowie -
«Mogę to sprawić, że kościół padnie
i z trzecim słońcem stanie zaś snadnie»”.
Na co odwodu nagłego chciwy
chce po nim zaraz biskup gniewliwy,
ale Pan język za wargą dzierży,
patrząc na chytrych łowców obierzy.
Zawoła zatym kapłańskie książę:
„Bogiem cię żywym teraz już wiążę,
byś nam powiedział, jeśli On Ciebie
od wieku spłodzieł z samego siebie?” .
Na co milczący Pan - „Tyś rzekł” - rzecze,
„I odtąd oko ujźrzy człowiecze
własnej krwie w złotym obłoku Plemię,
gdy na sejm walny zgromadzi ziemię.”
A niecierpliwy ksiądz, drapiąc szaty:
„Bluźnierca, który godzien zapłaty!”.
Pyta złośliwej gromady, ona,
że śmierci godzien, odpowie strona.
Kto suchym okiem wspomni: a ono
widzący wszystko wzrok zasłoniono,
twarz, której się dwór w niebie dziwuje,
ślina dziś pławi, pięść policzkuje.
„Prorokuj” - mówiąc język bezecny,
a Pan nie mówi nic zasię wieczny.

Czytaj dalej: Lutnia Jana Kochanowskiego wielkiego poety polskiego - Kasper Miaskowski