Niżli słoneczne zagasło koło,
spuściwszy blade za morze czoło:
niż wieczór świecę zapalił święty,
z podania przodków przez ręce wzięty,
żeby rocznicę, jako się godzi,
faraonowej zaczął powodzi,
poprzedził oto człowiek poczciwy,
tenże i uczeń wargi prawdziw
niosąc to imię Józef, a dziady
aż z Arymatów licząc posady,
ale tam dalsze prowadząc lata,
gdzie świeża ryczy zawżdy obiata,
wnetże prze cnotę i rozum znaczny
i do urzędów przystęp miał łacny
(acz z stołka swego nigdy nie radził,
żeby się Zakon z Mistrzem powadził,
bo prostym tropem do nieba mierzył,
choć potajemnie Panu uwierzył).
Ten w spólnym jeden śmiały postrachu
wszedł do rzymskiego bezpiecznie gmachu
i próżne dusze prosił o ciało,
co ich z Piłatem w ten czas siedziało.
A on rotmistrza stam tąd przyzowie,
że jeśli umarł, pierwej się dowie.
A gdy i sposób odniósł szeroko,
łaskawe skłonił do Józwa oko,
podawszy mu kwit z pieczęcią wolny,
by mu dopuścił snadź lud swowolny.
Tam stąd do kramów bogatych wstąpi
i za co droższe płótno nie skąpi,
które nić biała nad insze zdobi,
jakie sam Kair w Egipcie robi,
gdzie więc nad żyznym panienki brzegiem,
gdy Nilus górnym wylewa śniegiem,
czerpając jedne, dodają drugim,
co leją poły w bielniku długim.
A obróciwszy za bram ą oczy,
z drugim się mężem cnotliwym zboczy:
Nikodym to był, który po hasło
do Pana chodził, gdy słońce zgasło.
Ten też kupiwszy sto mirry funtów
z aloes równo, próżen tych buntów,
jednymże duchem idzie, gdzie ciało
zamordowane jeszcze wisiało.
A gdy krwawego doszli poboju,
gotują sobie wszystko w pokoju:
drabiny słudzy, a płótno oni,
co sine Jego członki zasłoni;
ci młoty głośne kładą za pasy,
owi zdrój leją różany z flaszy.
Który gmin, gdy się Matki doniesie,
jako gdy topór w odległym lesie
wali buk smagły bądź rodne dęby,
blisko głos czują tylko poręby,
ale brzeg głuchy słyszy co mało,
tak też na ten czas Pannie się zdało,
w umarłej głowie gdy okiem tkwiała
i rany liczy śliskiego ciała.
Wszakże do nowych gości źrzenice
wracając srogiej od szubienice,
przywita smętnie i pyta, jeźli
mary żałosne z sobą przywieźli.
Oni do krzyża, że czas, się spieszą,
nieucieszoną w smętku tak cieszą:
„On to Baranek, co uwiązł rogiem
i w cierzniu miecza doczekał srogiem,
On to na puszczy robak miedziany,
co wężów goił ognistych rany;
On to sam krzemień, co rózgą tkniony,
leje zdrój żywy, przed tym zamkniony
i ten w się bierze jednaż krynica,
kędy się kąpie oblubienica.
W to patrz, takiegożeś skarbu M atka!”
nie da domówić płacz im ostatka.
A kładąc wonne maści na stronie,
poklękną oba, ściągnąwszy dłonie,
ciepła rzewliwe łza płócze oko,
krwią spławionego widząc wysoko.
Drabiny zatym wzgórę prostują
i ścierki długie podeń gotują,
na czoło Józef po szczeblach bieży,
a na nim płótno rozpięte leży,
Nikodym z tyłu wybija groty
i słyszeć było daleko młoty.
Płakały lasy, płakały góry,
bo ich nie rzewnił taki dźwięk wtór}7.
Wybiwszy gwoździe z płaczem całuje
i trzy zarazem Matce daruje;
Ona deszcz lejąc w niezwykłej mierze,
ten upominek nabożnie bierze.
Józef zaś wieniec ostry, głogowy,
pod którym skrzepł włos on kasztanowy,
wydziera gwałtem, bo tarn nierówny
głęboko ścisnął wkoło wierzch główny.
A gdy po ścierce na dół Jej spuści,
Ona mu ziemie tknąć nie dopuści,
Panieńską ręką tocząc jej wkoło
i w ciężkim smętku kładąc na czoło.
Lecz znowu wzgórę wilgi wzrok dźwiga,
gdy się posłuszna czeladź wyściga,
dodając potrzeb, wspierając drabin,
aż izraelski od wierzchu rabin
poda Józwowi na pierś gotową
pierś też naświętszą z zranioną głową.
0 słodkie brzemię! ostatek ciała
tuwalnia na dół biała spuszczała.
A tu dopiero on miły Jego
rzucił się z płaczem uczeń do Niego.
Ten bójną myślą, odszedszy siebie,
tajemnic skrytych gdy sięgał w niebie,
stał jako krzemień wiatrom na wstręcie
albo róg skały w krętym otmęcie,
aż kryształowe obłapił nogi
całując, gdzie z nich płyną odnogi.
Lecz Matka mdlejąc wyciąga dłonie,
chcąc umarłego mieć na tym łonie,
gdzie przed tym odrósł kwiatek dziecinny,
a Pan też nie chciał gospody inn
niżli Go zawarł kamień drożony,
jedno on żywot błogosławiony.
Na ten żałosny widok przypadnie
białej płci poczet, niż słońce spadnie,
po gęstych raniech biegając okiem
1 gdzie szarłatny płynie zdrój bokiem.
Nie tak brzemienny dżdżem obłok leje,
kiedy z południa parny wiatr wieje,
błękitne murząc niebo chmurami
i z gromem ognie czyniąc nad nami,
jako tam wkoło smętną powieką
wilgie łzy hojnym strumieniem cieką.
A gdy tak długo w gorzkim lamencie
białe nad Panem krzyczą łabęcie,
Matka zaś, którą miłości troki
związały więcej i żal głęboki,
gdy jako ze snu po Synu pojźrzy
i serca w boku przestronym dojźrzy;
gdy ręce skłóte, skłóte i nogi,
z których rumione płyną odnogi;
gdy plagę w plagę sinym po ciele
i ran sieczonych widzi tak wiele;
gdy twarz polaną krwawym strumieniem
i zdziurawione skronie z ciemieniem;
gdy nos pociągły i wargę bladą,
a wszystkę ujźrzy osobę śniadą,
acz język w słowa szczedł Jej ubogi
i serce zewsząd ścisnęły trwogi,
westchnąwszy ciężko ze dna samego:
„Dzierżę li - rzecze - Kochanka mego?
Dziecię li ja to piastuję moje,
a Słowo, Ojcze, przedwieczne Twoje?
Gdzie berło złote, gdzie marmórowy
pałac i stolec krwie Jakóbowej?
Miasto królewskiej oto łożnice,
podano mi Cię, ach, z szubienice,
0 Plemię moje, zaraz i Panie!”
1 tu zalana żalem przestanie.
A z naświętszego oka tułowu
nic nie odwodząc, pocznie zaś znowu:
„Gdzie on wzrok Boski, wstydu gospoda
i w ślicznej twarzy złota pogoda?
Gdzie miodopłynne wargi, gdzie uszy,
których lada głos rzewliwy ruszy?
Gdzie włos powiewny spuszczony z głowy,
ozdoba szyje alabastrow
Gdzie piersi, które śnieg celowały?
O grzechy, wyście je skatowały,
wyście przebiły ręce i nogi
I wytoczyły okup tak drogi,
wasze Go ostre zraniwszy strzały
wznak położyły, Koronę chwały!
Czemum nie dała gardła przy Tobie
i grób mój zaraz przy Twoim grobie?
Czemum odszedszy w głęboką knieję
albo na miejscu tym nie skamieję?”.
I zaś po chwili rzewliwy znacznie
on święty język trzeci tren zacznie:
„Stańcie łzy w brzegu on
chocia oblały mogieł tak wiele
uśpionych ostrym dzieci żelazem,
bo nie stradala wszytkich zarazem -
został wżdy, który m atką ją zowie.
Mój Jedynaczek położył zdrowie
za świat, by wdzięczny, ale przeklęty,
że ledwie zbójca zstał się dziś święty,
wziąwszy przede m ną raj, a ja płacę,
bo i nad niebo droższego tracę!
Przed cię też poseł szatę na zdradzie,
zwierzęcą juchą skropiwszy, kładzie,
gdy twój, Jakóbie, Józef związany,
pohańcom w studni był zaprzedany.
Ale tu z mego krew moja płynie,
moje zwierz zdrapał ciało na Synie!
Ciebie rzewniła zmyślona wełna,
śmierć mego wzięła, hańby śmierć pełna
i własne Dziecię w krwi utopione
bawi me oto oczy strapione.
Lecz płonne skargi dziś nad Nim moje
i gorzkich widzę lamentów zdroje;
pójdę przed złote Twe, Ojcze, progi
wołając: czemuś samemu srogi?
Czemuś zasłonił ojcowskie oczy,
gdy w ciężkiej prasie krew Syn Twój tłoczy
i do dna prawie wylał ją z siebie?
Abel zabity sięgał Cię w niebie,
Twe jednorodne Plemię nie ruszy
i zawrzesz na mój gorzki płacz uszy?
Nie czuję serca, bo mi w nie nowe
wpadło żelazo Symeonowe”.
Upuści ręce, oni Go bierzą
z świętego łona, tak jako dzierżą
z obu stron pod Nim płócienne rogi
i tak złożywszy w miedzi chędogi
zmywają lipką flegmę, a rany
obfity kąpie strumień różany.
Tenże zarazem spół wytoczony,
w jeden go zleją statek toczony,
a otworzywszy bogate słoje
balsamów wonnych, puszczą weń zdroje
i pomazawszy mirrą po wierzchu
uwiną, bo dzień prawie na smierzchu.