Poniżej smętnej góry, na stronie,
gdzie w równi leży nad miastem błonie,
gdzie i gaj wonnym owocem płodny,
i gęsty stanął parkan ogrodny,
tamże też swój sad Józef na czoło
rumioną cegłą obtoczył wkoło.
A w nim, jako człek na swą śmierć pomny,
żelazem kamień wydrożył łomny,
gotując tamże grób sobie nowy,
co by był próżen umarłej głowy.
Tenże na prędce z sztucznej roboty
sam ofiaruje Panu z ochoty,
a że pobliżu miejsce to było,
niżli pot słońce w morzu omyło,
z pogrzebem wszyscy wzajemnie spieszą
i processyją szykują pieszą.
A wprzód na obie padszy kolana,
podejmie Józef krwawego Pana,
toż i Nikodym, toż czynią inni,
a po nich rzędem idą powinni.
Niesie przed ciałem smętny młodzieniec
rumiany rosą szarłatny wieniec,
a przed nim trzej trzy żelazne groty,
czwarty zaś gębkę na trzcinie, bo t
odbieżał strachem żołnierz ujęty
i został w zysku klejnot im święty.
Lecz Długosz włócznie nie odszedł krwaw
bo mu zdrój po niej wpadł na wzrok prawy
i widząc strumień dwojakiej miary,
w skruszonym sercu zachwycieł wiary.
Matka też poczet wiedzie żałosny,
jako gdy jastrząb z początku wiosny
zabiwszy wodza w stadku pierzchliwym,
rozboju zaraz po nieszczęśliwym
wstecznym zaś wrotem gołębie bieżą,
gdzie piórka jeszcze skrwawione leżą,
gruchając jęczą po polu onym,
ale samiczka nieutólonym
rzewliwie gardłkiem chodząc szczebiece,
a pobocz skrzydła spuszczone wlecze.
Tak właśnie orszak za Panem święty
żalem pochodzi krwawym ujęty,
łzy pławiąc hojne, że mokre tropy
drukują bose za nimi stopy.
Ale nad insze bolejąc, ona
idzie Panienka smętkiem zemdlona,
dzierżą ją pobocz rzewliwe panie,
a wiara więcej że nie ustanie.
A gdy już doszli kowanej skały,
tam łzy dopiero rzewliwe wstały,
tam pięści gęste do serca biją
i usta gorzkie strumienie piją.
Gdzie niżli kamień odwiodą z lochu
i chustą otrą wewnątrz go z prochu,
przyklęknie Matka naprzód nabożnie
i uchyliwszy ścierki ostrożnie,
pokropi łzami głowę zaś skłotą
i wargą wargę pożegna złotą.
Wszytkich też padły na dół kolana,
niż krzemień zawarł krwawego Pana.
Jako gdy w ziemię pohaniec skory
wtargnąwszy, miecza ani odpory
nie widząc przeciw, pali, morduje,
tam, kto potomkom skarby gotuje,
w głębokie lasy ucieka nocą,
gdzie go zagony prędkie nie zoczą,
a mając wiernych kilka przy sobie,
kryje w kopanym złoty zbiór grobie.
Tak niż pominie żałosna trwoga,
stoczywszy kamień zimny od proga,
w ustronnym Józef zacny pokładzie
on też nadroższy klejnot sam kładzie,
wyjęty kwadrat z tejże opoki
zawiera nazad własne zaś boki.
A tu z nich pani głosu nie dzierży,
którą był wyrwał śmierci z obierzy.
Ta, że gorętsze łzy nad Nim sieje,
krzyczy: „Gdzie serce me się podzieje,
moja po Tobie Pociecho droga?
Porwała mi Cię ksieni dziś sroga,
okrutna, krwawa, nieubłagana,
do tego (a mnie nawięcej) rana.
Uschnę, o zdroju wieczny, bez Ciebie,
mieszkałam, gdym Cię słuchała, w niebie!
Teraz co pocznę? Gdzie uszy wrócę?
Czemu dni moich z Tobą nie skrócę?
I niedaleko mogiły Twoj
z napisem słup mój wyryty stoi:
«Tu przy swym Mistrzu kości złożyła
ta, która głosem Jego ożyła;
a iż żywego tak miłowała,
grób też przy grobie Jego obrała».
Ale kto racz
Nagrobek świetny i w nocnym cieniu
wydroż stalonym dłótem na wieki,
za co odniesiesz dar, a nie leki”.
Tu wytchnął sobie po krwawym boju
ten, co sam zabił śmierć na poboju,
na którym jeszcze chorągiew stoi
brunatna, co się piekła nie boi.
Toż wszyscy mówią i poświadczają,
bo wszyscy jednym ogniem pałają,
a w tym, bo już noc (wierzchy gór wroni
i rosa łąki perłowa roni),
do murów znowu trop swój obrócą,
lecz wilgie oko, a nie raz, wrócą
do świętej skały, aż gdy nie mogą
dojźrzeć, dopiero puszczą się drogą.
Jako niż żagiel rozpuści w biegu,
żegnając żeglarz z dziećmi na brzegu
żałosną żonę, że snadź umiera,
nie chcąc i prawie gwałtem wypiera
leniwy z portu okręt na morze,
a choć już słone bałwany porze,
on niemniej, oni gonią go okiem,
aż go zakryje woda z obłokiem;
i tak onego już wiatry niosą,
a ci się z późną wracają rosą.
Tak, gdy nie widzą grobu, też oni
odchodzą, niosąc krwawy sprzęt w dłoni.
Jedni się kwapią z Matką do domu,
nie powiedając drugie nikomu,
ustąpią z drogi, gdzie balsam płacą,
potym do drugich we drzwi kołacą.