Napchało się w wagonach.
A jazda długa będzie —
»Aj, panie konduktorze.
Po sześciu w jednym rzędzie!«
Naprzeciw ksiądz-bernadyn
Swą tuszą Boga chwali.
Tuż przy mnie piąta kurya
Smrodliwy tytoń pali.
Jest i rodzinny obóz,
Pieluszki, dziecko, pypka;
Bąk starszy z palcem w buzi
Wytrzeszcza ku mnie ślipka.
Ale pomimo ścisku,
Wsiąść jeszcze dwoje może —
Przez okna tu wsiąknęli
Z tej nocy, tam, na dworze.
Biletu nic płacili.
Dziwni pasażerowie —
Bo oni niewidzialni,
Coupé ich w mojej głowie.
Co oni wyprawiają.
Zuchwali i szczęśliwi.
Niech myśl im nie odmawia.
Niech pustkę im ożywi!
Kopnęli wszystkie względy.
Podarli wstydu szaty.
Odziali się w pieszczoty,
W płomienne weszli światy...
Ej, moi goicie mili.
Zabawa nieostrożna!
Na oczu mych siatkówce
Zobaczyćby was można.
Hej, moi współpodróżni.
Nikt z was się nie oburza?
Kiwają w dół głowami.
Sen oczy im zamruża.
Hej, stacye wy w ciemności!
Hej światła elektryczne!
Ja wiozę kontrabandę.
Zgorszenie — ach! publiczne!