Dziurawiąc niebo

Autor:

Leopoldowi Staffowi w dowód serdecznej i zawsze żywej przyjaźni

Dziu­ra­wiąc nie­bo wście­kłym wzro­kiem,
No­ga­mi ko­piąc pi­ja­ny glob,
Za­ta­czam się ol­brzy­mim kro­kiem,
Żeglu­jąc pod wy­dę­ty strop.

Przy­pły­ną do mnie wiel­kie wody,
Po­rwą mnie w po­dróż, w strasz­ny bieg,
W zie­lo­ne gody i przy­go­dy
Ko­ry­tem roz­ju­szo­nych rzek.

Gdy wy­lą­du­ję, bę­dzie lato,
Kle­isty, roz­to­pio­ny skwar,
Zgnie­cio­ną łąką, jako szma­tą,
Z go­rą­cej twa­rzy ze­trę żar.

Wi­cher mi bo­rem w oczy śmi­gnie
I wle­je w gar­dło zło­ty śpiew!
Zdro­wie się we mnie z krzy­kiem dźwi­gnie,
Za­ga­lo­pu­je ciem­na krew!

Z ży­ciem, nie­dba­le prze­rzu­co­nym
Przez ra­mię, jak zwie­rzę­ca sierść,
Uto­pię w nie­bie roz­kr­wa­wio­nym
Moją wrzesz­czą­cą ostrą śmierć.

Wró­cę czer­wo­ny i sza­lo­ny,
Jak głod­ny pies śród świe­żych ścierw!
Jak okrzyk igły roz­ża­rzo­nej,
Gdy w ob­na­żo­ny tra­fi nerw!

Świat mi pod cia­ło się po­ło­ży,
Jako pod to­pór ka­wał pnia,
I sen mój bę­dzie, jak sen Boży
W wi­gi­lię pier­wot­ne­go dnia.

Czy­taj da­lej: Do prostego człowieka – Julian Tuwim