Noc deszczem uczerniona, atramentowa ulewa,
Rozchlustało się niebo ciemnymi pomyjami.
Przywiążcie mnie, przyjaciele, do ściany powrozami,
Bo w ogrodzie syrena okrutnie, przeciągle śpiewa.
W krzakach, wichrem porwanych, rzuconych widmem
w okno,
Wije się wielką jaszczurką, śliska, dwupierśna, blada,
Uszy, na śpiew nanizane, zalepcie mi ziemią mokrą,
Bo się na muzę naprasza i dziwy opowiada.
Wspiął się ocean grzywiasty spienionym koniem-ogromem,
Rży niebo zachłystem burzy, chmury żubrami w puszczy.
Miotam się w izbach, żeglarz, głębina grzmi nad mym
domem,
Ogród od śpiewu oszalał i straszą żałobą pluszcze.
Poniosło mnie, Noego, rzuciło, Odysa, w zamęt,
W kipiącą otchłań podróży, w dzieje moje człowiecze,
Panna, pieśniarka sina, księżycem ułudnym ciecze,
Przemienia się, roztapia w rosnący, słodki lament.
Kto dobry, niechaj mnie zwiąże, oczy zaleje ołowiem,
Kto najlepszy, niech poda szklankę strutego wina!
Stań, wierna Penelopo, nad mym śmiertelnym wezgłowiem,
Dzisiaj do ciebie wróciłem – i nowa się podróż zaczyna.
Widzisz? teraz we wszystkich oknach ta sama się wspina,
Gdzież ja oczy podzieję od srebrnołuskich jej guseł?
Słyszysz? w powódź uwodzi, niemiłosiernie jedyna,
Głosem pierwszej miłości, niepokonanym przymusem!
Przyciągnęła ocean, żeby mi wył pod oknami,
Niebu huczeć kazała nieustającym łoskotem
I coraz groźniej śpiewa, że miłość jest między nami,
Żebym się słodko nie łudził lubym pod strzechę powrotem.
Otwórzcie, otwórzcie okna w głąb krzyczącego ogrodu,
Topielcem w pieśń popłynę, kipielą pochłonięty!
Leć, ukochany domie, zerwij się z ziemi okrętem!
O, żono! O, przyjaciele! Doprawdy: nie ma powrotu.