Obudzony w środku życia,
jak aptekarz w środku nocy,
patrzę, jeszcze snem nalany,
w twoje oczy natarczywe.
Słucham, jeszcze snem szumiący,
prośby prostej a nieziemskiej,
niebezpiecznej jak recepta
pijanego niedouka.
Jakże można bez pukania,
prosto w serce i tak głośno,
kiedy tutaj same szepty
suchych ziół i somnilingwy.
A w pokoju, skąd wyszedłem
obudzony w środku życia,
czarny krzyż na wapnie ściany,
Tacyt, zegar i nieszczęście.
Niechaj już dośnię, niech dośpiewam
tristia noctis taciturnae,
co tik-takiem potakują
starej wierze, księgom starym.
Więc nie buntuj trucizn w butlach,
taflą lśniących idealną.
Noc, powiadam; świat zamknięty;
nie budź smutnych do radości.
Zerwij z nocy liść księżyca,
otul serce martwym blaskiem,
a ja swoje będę szeptał,
zapadając w somnilingwę.
W somnilingwę, w somniferę,
w nieruchomą otchłań trwania;
i tak usnę, zapatrzony
w czarny krzyż na białej ścianie.
Z tomiku Treść gorejąca (1936)