Wśród morza wirów, nad borami smreków
Piętrzy się kolos nagiego granitu,
Piastun huczących srebrzystych wycieków,
Podpora niebios rozległych błękitu —
Taki ogromny, niby pomnik wieków,
Zimny, jak wyrok niezmiennego bytu,
I uroczysty w swej cichej powadze,
Jak król, co dzierży nad niższymi władzę.
On pierwszy z słońcem wschodzącem się wita,
Ostatni żegna zachodzącą zorzę;
Wyniosłą dłonią swą obłoki chwyta —
Wicher się ściele pod jego podnóże,
Orły mu służą, by królewska świta,
Pieśń uwielbienia dźwięczy w czarnym borze...
Wspaniały, groźny, w swej kamiennej dumie,
Sterczy Taganaj w gór poślednich tłumie.