Stary Lis, co sto razy był peregrynantem,
(Podwójną prawie chytrość dała mu natura)
Wielki zjadacz królików, wielki łapikura,
Gdy szedł, na milę w koło czuć go było frantem.
Lecz i nań dopust boży spadł jednego razu,
Dobrze odwietrzonemu nie umknął żelazu;
Życie zratował, ale ogona postradał.
Myśli, jakby tu pokryć tak sromotną wadę;
Właśnie też wtedy Lisy zeszły się na radę.
Poszedł na nią, głos zabrał i w ten sposób gadał:
«Bracia! póki przesądy będą nami rządzić,
Nie możemy, tylko błądzić;
Że nasz dziad nosił ogon, i my go nosimy:
Innej przyczyny niema. Lecz, gdy w rzecz wejrzymy,
Na cóż on się przyda, proszę?
Próżno się po prochu szasta,
Albo się w błocie zachlasta!
Więc ja z miejsca mego wnoszę,
Żeby tych niepotrzebnych pozbyć się ciężarów.»
Ktoś mu rzekł: «Przyrodzenia nie gardzimy darów,
Możemy jednak pójść za twym przykładem;
Ale obróćno się zadem!»
Aż tu zaraz pełno huku,
Jak się wezmą wszyscy śmiać do rozpuku.
«Ach! jakiż teraz nielusy!
A pfe kurta, a pfe kusy!»
Szpetność się jego wydawała jawna:
Tajemne części nie miały zasłony;
Lisy więc noszą ogony,
Jak nosiły z dawien dawna.