Jest straszna siła — jak ją nazwać, nie wiem —
Co tak nam wnętrze skuwa w swe łańcuchy,
Że wielki zamiar przemienia się w głuchy
Wyrzut sumienia, piekący żarzewiem.
Lais ostatnia — bezwstydem odpycha,
A jednak w uścisk zamyka nas podły
I strąca myśli, co ku szczytom wiodły,
Że u trucizny pełzają kielicha.
Ach! ileż razy moje wnętrze biedne
Było igraszką w rękach tej przemocy
I jak ja kląłem pierwszy dzień żywota!
A w tej rozterce, w tej bezdennej nocy
Pociechę miałem — nędzną — tylko jednę:
Że nie mną samym duch piekielny miota.