A kiedy zorze zagasną,
Na krzewy mirtu, na palm smukłych skronie
Miesiąc się kładzie strugą srebrnojasną.
I ciepłe naokół wonie:
To sennym różom ciekną z warg płomiennych
Czary, co serce odurzają w łonie;
To śnieżny jaśmin w wiosennych
Dyszy uściskach wiatru, co się skrada
Od winnych wzgórzy, od łanów jęczmiennych;
To cały gaj opowiada
Uroczą baśnię poszepty wonnemi
Nocy, co w wieńcu gwiazd spoczywa blada...
I któż ramiony chłodnemi,
Któż piersią z lodu oprze się potędze
Ach! tego raju, tej rozkwitłej ziemi?
Tym snom srebrzystym, jak przędze
Mgieł, które w lekkie otulają chmury
Zioła, w miesięcznej promieniące wstędze?
I córy ziemskie — i córy
Śmiertelnych złożą na mchów pościel miękką
Ciał swoich śnieżność i lica purpury:
Lekki wiatr ciepłą swą ręką
Gładzi im czoła i czarne ich sploty,
W krzewach rozkoszną szeleszcząc piosenką;
A przez liściaste namioty
Tumani księżyc swych blasków koroną,
Aż im się serce rozpływa z tęsknoty.
I białe wznosi się łono,
Pokryte siatką niebieskawych żyłek,
Ujęte w róży pękówkę czerwoną:
Jak toń, gdy przyjdzie dnia schyłek,
Gdy gdzieś za krańcem świata słońce znika,
Traci powoli żar słonecznych bryłek —
Jak blednie lustro strumyka,
Tak się ich źrenic ściemniają kryształy,
Tak im się zwolna oko w sen zamyka.
I śnią... jak fale, jak wały
W głębin swych wnętrzu marzą o poranku,
Co zdrój rubinów wyleje wspaniały —
Jak te źródliska w traw wianku,
Tak one, strojne w róże i lilie,
Śnią... śnią o szczęściu, o tym bóstw kochanku:
Miłość — ach! miłość za szyję
Chwyta je białą rękami młodzieńców
I z ust kielicha miód i mleko pije —
Miłość — ach! miłość, rumieńców
Przepełna zdrowych, co w stworzeń wszechbycie
Ma swych służebnych, swych odwiecznych jeńców.
Miłość — ach! miłość, to kwiécie
Barwnych królewien i tych ziół-sierotek,
Ich oddech świeży, ich owoc, ich życie!
Miłość nad złotych błyskotek
Światłość płonącą; miłość nad dyamenty —
Nad dzień słoneczny czar miłosnych zwrotek:
Jakiż to szept niepojęty
Miesza się z ludzkich słów pełnymi głosy,
Jak sfer muzyka, jak ruczaj zaklęty?
To się rozwarły niebiosy
I synów bożych spłynął chór skrzydlaty
Ku ziemskim córom, jak pszczoły na wrzosy!
To sen, w rozkosze bogaty,
Znika dziewicom, gdy płomień całunku
We warg się wpija rozchylone kwiaty;
Gdy rzeczywistość w rynsztunku
Sił i kras świeżych w święte łączy śluby
Ciała i dusze, spragnione jej trunku —
To z śmiertelnemi — cheruby,
To niebo — z ziemią w dźwięcznym rozhoworze:
»Najdroższa! złota!« »o przesłodki! luby!...«
O Raju ziemski, ty Boże
Piękna! o ziemio, ty matko miłości!
Ty czaszo woni! ty rozkoszy łoże!
Fałszem, gdy w człeku zagości
Pragnienie szczęścia, co za tobą leży —
Fałszem i znakiem próżni i słabości:
Wszakże po uścisk twój świeży,
Wszak po te skarby, które w tobie drzemią,
Drogę swą nawet samo niebo mierzy,
O źródło siły i życia, o ziemio!...