Baltazar

Baltazar, dumny władca świata,
Skrzydlate w świat rozesłał gońce,
Gdzie ranna zorza wieńce splata
I gdzie zachodzi krwawe słońce:
»Opuśćcie niebios jasne końce,
Do jaśniejszego spieszcie grodu —
Lenniki króla i obrońce
Niech złożą hołd swój, czynsz narodu,
I uczt skosztują żaru i słodkiego chłodu« —

I psy posłuszne i służalce
W złote przystroją kark obroże
I w sił dyszących strasznej walce
Padną u stopni, jękną: »boże!
Co daje ziemia, płodzi morze,
Co się w człowieka gnieździ łonie —
Złoto, jaśniejsze ponad zorze,
Perły, srebrzystsze ponad tonie,
To męstwo i tę wierność zdepc przy swoim tronie...«

I róż uśmiechem błyszczą ściany —
Strzałą, zmieniając się, wysłańce
Hen! aż z Saronu ten wybrany
Czar na dalekie słali krańce;
I leją strugi skier kagańce,
A drogi zapach w każdej skierce...
Hebany stołów, patrz, rzezańce
Kryją w sydońskie już kobierce —
Aż ślepnie jasne oko, aż omdlewa serce.

I arf tysiączne zabrzmią dźwięki
I cytr stłumionych i psałterzy,
A tych melodyi ciężar miękki
Na piersi słodkiem jarzmem leży...
Wybranych kobiet wieniec świeży
Porankiem łona, nocą włosów
Tumani wodzów, ćmi rycerzy,
Uj! a spienione fale głosów
Tryskają, że dotrysną snać do bram niebiosów.

I kipi wino, nad złocisty,
Rzeźbiony brzeg się w żar przelewa:
»Ten Rehobotu kryształ czysty
Takiem zwierciadłem nie olśniewa!
Lecz nad ten płomień, co rozgrzewa,
Nad świętej studni chłodne blaski —
Niech pieśń prawnuków o tem śpiewa —
Droższe królewskiej zdroje łaski:
O cześć ci, strojny w zwycięstw i względów przepaski«.

— »A ci z Karmelu i z Libanu
I z pól szerokich Ezdrelomu,
Gdzież są, by złożyć czynsz swój panu
I nagiąć karku w jego domu?
A wszakże głos mój siłą gromu
Aż do ich granic skalnych sięga?
A wszak z skalnego spada złomu
Piorunujących grzmień potęga,
Aż w krwawy szmat się skłębią ich jordańska wstęga?!

Czyż łąk karmelskich bujnej trawy
Nie wypasają białe stada?
Ofirskich skarbów stos jaskrawy
Komuż w tajemną dań przekłada
Żeglującego wnuk pradziada?
Cedrami-ż Liban nie owity?
Czyż owoc słodki z fig nie spada?
Nie sączy-ż galban miodosyty,
By król woń jego wdychał, miłością upity?

Może to gniazdo, to poddańcze,
Słońce mych względów nazbyt grzeje?
Może w zanadrzu węża niańczę?
Wskrzeszam zuchwałe ich nadzieje?
Hej! nim zmrok pierzchnie, nim zadnieje,
Nowe wyostrzyć dam topory,
Nowych ukazów grad posieję —
Jakież to będą plonne zbiory,
Jakimiż to zaznaczę drogę w przyszłość wzory!

Motłoch, słuchajcie! jest jak fala,
Która, szerokiem mknąc łożyskiem,
Nad brzeg kłębami się przewala,
Że nawet tron twój podścieliskiem:
Smagnij ją młyńskich kół biczyskiem,
Kiełznaj kamiennych tam lejcami,
A bezpieczeństwo złączysz z zyskiem,
A wypchasz spichlerz swój skarbami —
Hej! smagnę ja tę falę, zalśni dzień nad nami!...«

A wtem wśród gładkich ścian izbicy,
Gdzie alabastru błyszczą śniegi,
Widmo płomiennej o! prawicy
Płomiennych liter znaczy ściegi:
»Dni twych zliczono już szeregi
I rozkosznego dni Babelu...
Ojciec twój skończył... Nim się biegi
Gwiazd u rannego skończą celu,
Ty skończysz... to lud boski... jam jest w Izraelu...«

— »To nic!... z gorączki płód wylęgły!...
Wino fantomy w mózgu stwarza...
Zbyt silne państwa mego węgły,
Żaden rys władcy nie przeraża...
Dni policzone... Jak rozżarza
Męskość to serce, świeżość duszę!
Trosk życie króla nie przysparza,
Nawet zgrzybiałych lat katusze
Melodyą wyszukanej rozkoszy przygłuszę...

Wyście widzieli?... Nic!... To złudy
Strasznej chcą gnieździć się ohimy
Tu, w mojej piersi, między cudy
Młodego lata, między dymy
Słodkiego płynu... Wnet spłoszymy
Te czarne ptaki czarnej troski...
Ten płód przedwczesnej, chmurnej zimy...
On w Izraelu... to lud boski...
To nic!... wnet ja zaleję te ogniste głoski!

Otwórzcie skarbiec szczerozłoty,
Na stół postawcie święte czary,
To zdobycz ojca, gdy namioty
Rozbił w ich grodzie ojciec jary...
Ojciec zakończył... Mary!... mary!...
Siedmioramienny lichtarz wnieśćcie,
Niech nas świętymi zleje żary!
Hej! ten lud boski w boskiem mieście
Czyż kiedy swemu bóstwu takie składał czeście?

O piękna Basmat! Tamar cudna!
Rzućcie te lekkie gazy z łona!
Piękność — tak, prawda! — nazbyt złudna,
Mrokiem przejrzystym osłoniona...
Lecz dziś niech każdy zmysł mój kona,
Niech go oślepią blasków zdrojem
Biódr kość słoniowa, piersi grona:
Starość wam drażnić... Mąż przebojem,
Zabiera, chwyta czaszę z jawnym niepokojem...

Wasi ojcowie, wasze matki
Spędzili żywot swój w żałobie,
Z ócz wypłakali łez ostatki,
Starli kolana swe na grobie,
Gdzie Syon w starej legł ozdobie,
Gdzie w jego bluszczach gad dziś hula —
Wy skry żywicie skrzystsze w sobie:
Rozkosz do piersi was przytula,
A miast świątyni macie hej! komorę króla...

Złam szyki zbrojne, porąb stolce,
W gruzy wyniosłe strzaskaj łuki,
Niech twych pochodów ostre kolce
Zesieką łany... Pchaj w swe juki
Sard, jaspis, szafir, złota sztuki;
Dłoń twa niech perz im w skibę rzuci,
Że z głodu zemrą praprawnuki —
To nic!... Zwycięstwo li, gdy w chuci
Kobieta zwyciężonych łono k’wrogom zwróci...

Skryj pierś, tę pierś, co nad miód słodsza,
Nad śnieg to bielsze ukryj brzemię,
Miriam! Miriam! ty najmłodsza
I najpiękniejsza w mym haremie —
Masz!... zawieś!... urim... z drogich płytek
Tarcz... arcykapłan, świętych plemię,
Zdobił nią piersi, gdy w przybytek
Szedł pański... I tyś z świętych i tyś jest z lewitek...

O zawieś!... zawieś!... szał mój wzrasta,
Szał to bez cugli, bez wędzidła,
Snać go poskromi li niewiasta,
Ona go w miękkie ujmie sidła...
Świętości ludu i prawidła
Stratuje człowiek w dzikiej sile,
Lecz nie okiełza tego skrzydła,
Co rwie go z siebie, kruszy w pyle —
O zawieś, czar mi cały odsłonisz za chwilę!...«

Wtem, gdzie barwista wre biesiada,
Gdzie miłość płynie, gdzie chuć pryska,
Z nienacka orszak zbrojny wpada
I »gdzie Baltazar?« okrzyk ciska —
Podwładnych jego miecz-to błyska —
»Ty psie lubieżny, ty ciemięzco,
Chwila poskromień patrz! jak bliska!...«

I padł Baltazar... A zwycięzcą
Babelu wnet Daryusz, król Medów...

Czytaj dalej: Księga ubogich - I - Jan Kasprowicz