Czemu, samumie, tak wiejesz?
Czemu, ty słońce, tak świecisz,
Ogniste?
Z każdym oddechem w łono żar mi lejesz;
Każdym promykiem ogień w wnętrzu niecisz,
A oczy moje ćmą zachodzą, mgliste,
Choć w okół światło rzęsiste
Siejesz.
Warg mych kwitnące te róże,
Z których on, mawiał, pił miody,
Spieczone;
Wyschły tych piersi pełne niegdyś kruże —
Ach! kroplę wody! ach! kropelkę wody,
Nim skończy dziecko, nim na wieki spłonę,
Na wieki oko znużone
Zmrużę.
O Mamre, gaju uroczy!
Gdzie on swe rozbił namioty
Płócienne;
Gdzie zdrój się rzeźwy srebrną falą toczy,
Gdzie się w cieniste wiążą liście sploty,
Gdzie piersi chłodzą powiewy wpółsenne,
Nie bije słońce płomienne
W oczy.
Gdzie piasek stopy nie piecze,
Gdzie trawa miękkie kobierce
Zaściela!
Gdzie w barwach toną wszystkie zmysły człecze;
Gdzie się upaja, gdzie usypia serce
Od tych zapachów, od tego wesela,
Co z mirr, co z nardu ach! ziela
Ciecze...
We śnie obwisną ramiona,
Głowa mi na bok opadnie
W snu chwili;
We śnie, gdy dusza z rajskich marzeń kona,
Gdy wszelka siła omdlewa bezwładnie —
Warga swój kielich płonący rozchyli
I... sen uleci motyli
Z łona.
To on! to słodki! to drogi!
W usta całunku mi wciska
Jagody!
W czar się rozpływa rubin, w czar przebłogi,
Aż tu! do serca, winny zdrój mi tryska —
Ach! kroplę wody! ach! kropelkę wody,
Nim w spiece wyschnie szpik młody
Srogiéj.
To on! to miły! to luby!
Wsuwa mi ramię pod szyję
I budzi!...
To on! to sprawca szczęścia i mej zguby
U szyi wieńcem — nie! wężem się wije,
Pas z biódr mi zrzuca, piersi wargą brudzi
I miłosnymi mnie łudzi
Śluby.
Z słów jego jaka opiłość!
Jakie mnie szumy mirtowe
Rozpieszczą!
Nie! nie! nad mirtu szumiącą pochyłość —
Nie! nad te palmy, co wyniosłą głowę
Poddają wiatrom i, ich słodkim dreszczom
Uległszy, słodko szeleszczą,
Miłość!
Blask tego żaru, co w ciemię
Raził mą duszę, nad rzeki
Głąb jasną —
Ponad ten Nil mój, który w ciszy drzemie,
Gdzie kraj ten piękny, ach! a tak daleki,
Jaśniejsza miłość... Ojczyzna za ciasną —
Dla niej rzuciłam swą własną
Ziemię.
Niecny! niewierny! niewdzięczny!
Z dziecięciem wygnał mnie z domu
W pustynię...
Pójdę!... Faraon tłum ma stutysięczny,
Złociste zbroje, miecze, jak błysk gromu,
A każden z mężów, lew, ze siły słynie,
Ryś, co zdobyczy nie minie,
Zręczny.
Wpadną na wszystko, co żywe,
Na stada owiec, na sługi,
Jak wały,
Jak burze, strojne w gromów jasną grzywę;
Zetną gaj cudny, spalą pszenne smugi
I krwi czerwonej wydepcą kanały —
Serce mi pęka w kawały,
Mściwe!
Lecz kędy?... Piasku ach! fale
I niebios szkliste wokoło
Pogody!
Śmierć! śmierć w tym piasku! Śmierć w nieba krysztale,
Suchym, jak pierś ta, spiekłym, jak to czoło —
Ach! kroplę wody! ach! kropelkę wody!
Nim się, jak głogu jagody,
Spalę.
Ra! Ra! ty królu nad króle!
Boże nad bogi! zwróć ku mnie
Swe uszy:
Pomścij! o, pomścij srom mój, a skończ bóle!
Idź i bądź jemu, czem mnie jesteś, tłumnie
Gdy rzucasz strzały, raniąc mnie w tej głuszy,
Że oczy z strasznych katuszy
Tulę.
O nie! powstrzymaj swe siły,
Wszystkie je w piersi wbij moje,
Odwieczny!
Niech się rozprysną blasków wrzące bryły,
Niech płyną chłodu szeleszczące zdroje —
Tak! niechaj schłodnie, zgaśnie żar słoneczny,
Gdy w sen się złoży bezpieczny
Miły.
Nie mogę patrzeć z żoroty,
Jak ta dziecina zamiera
Bez winy!
Przekleństwo ojcu!... przekleń... Nie! namioty
Niech mu jedwabne ranek rozpościera,
Niech z gron mu winnych słodkie sączą płyny,
Gdy się przebudzi jedyny,
Złoty.