Bieda z nędzą

Panoszył się stary wojewoda, niby jaki król potężny.
Na zamku złocistym siedział, dwór i husarię miał, a jakieś ino miasta i wsie dowidzieć mógł, wszystko było jego dobytkiem a bogactwem.
Na niczym mu nie zbywało, a już przepiękny widok był, kiedy jego galary, sypkim ładowne zbożem, płynęły do Gdańska, na sine, dalekie morze.
Zbierał ci za to pieniądze workami, a juści złoto mający, uczty bajeczne wyprawiał, że hyr o nich, o tych ucztach i biesiadach, szedł na wszystkie strony świata.
A miał-wam taki obyczaj, że kiedy się najadł i napił i niezgorszego humoru nabrał, tak w swojej wielkomożności wszelakie kosztowne naczynia, puchary iroztruchany, i rogi misternie rzeźbione, w złote i srebrne obrączki ujęte, pomiędzy braci szlachtę i czeladź rozdarowywał, bo mówił:
- Niech się też inni ze mną weselą, a znają, iż pan jestem nad pany i choćby konia z rzędem marnemu
pachołkowi nic użaluję.
Razu jednego, kiedy po sutym obiedzie Jego Miłość pan wojewoda rycerskie z dworzanami w dziedzińcu sprawował gonitwy, pod mury zamkowe przybłąkało się dwoje niby widm, niby ludzi, i taki między sobą wszczęli rozhowor:
- Mocnośmy też utrudzeni i głód nam doskwiera siarczysty; w bramy pałacu nie puszczą, bo któż by o nędzarzy był frasobliwy; a i pokazać się w takim zaopatrzeniu jakożby się to godzić mogło?
- Juścić - powiada Bieda do Nędzy - bo one to były, te niby widma, niby ludzie - waszeć masz na sobie i jakoweś żupaniątko, i pas, i czapkę sobolą na głowie: dziuraweć to i wytarte, ale zawsze coś znaczy; przy tym i oblicze u waszeci, prawda, pożółkłe i pomarszczone, jednakże do człeczego wizerunku jeszcze ma podobieństwo. Na mnie bo skóra i kości, nędznym płachciskiem przyodziane, a oczu to już ani śladu: tak je głód i wszelka, jaka jest na świecie, niedola wygryzła, że zostały po nich ino aby ciemne doły.
- Nie żal ci mi niczego - odrzekł ten, co był z waszecia ubrany, niby imć pan Bieda - tylko nad tym boleję, że u mnie pustki w żołądku, a tam aż pasów popuścili przez nadmiar napitku i jedzenia.
- Prawdę waszeć mówisz - zagadnęła Nędza - wiadomo jest wszędy, że tam na jeden obiad biją wołu i trzech tuczników, zasię na chlebik i kołacze, i przeróżne marcypany to, wiedz jegomość, idzie co dzień żyta i pszenicy po trzy korce bez strychulca.
- Zjadłbym krztynę mięsa i byle słodkim specjałem też bym nie pogardził, a popiłbym sobie to wszystko winkiem czy wódeczką...
- Ba, ba! Oskomać u waszeci niemała, aże, czuję, ślinkę łykasz. Jest i do czego: wiadomo wszędy, że przy takim jednym obiedzie wypijają panowie szlachta, czeladź i dworzany beczkęwina, dziewięć beczek piwa - słyszysz waszeć? - dziewięć beczek piwa i miodu sporą beczułeczkę, i wódki godną baryłkę... Ale u mnie łakomstwa nijakiego nie ma: ogryzłabym choć jedną kostkę, kontentowałabym się choćby jednym kawałkiem suchara.
- Bądźże mnie i suchar, tylko niechby mi dali czym popić, choć jeden łyczek, powiadam...
- Nie dadzą; gotowi nas jeszcze psami wyszczuć, gdyby nas spostrzegli. Chodźmy,
I Bieda z Nędzą wzięli się pod boki i powlekli się do wsi i miasteczek, do ludzi biednych i nędznych, aby jeszcze byli biedniejsi i nędzniejsi.
A Jego Miłość pan wojewoda biesiadował i weselił się na złocistym zamku, niby jaki król potężny,a jak mu się policzki zaczerwieniły z wielkiej wesołości, tak uderzał w stół i mówiący:
- Cobyście wiedzieli, iże nie ma możniejszego nade mnie - kosztowne puchary i roztruchany, i rogi misternie rzeźbione, w złote i srebrne okowy ujęte, na dworaków swoich rzucał, iżby je zabrali na pamiątkę.
Miał ci stary wojewoda syna, którego wysłał w obce kraje, aby w większym zaprawiał się rozumie.
Syn się zaprawiał, ino że to zaprawianie kosztowało pieniędzy moc wielką.
Opatrzył ci go wojewoda do syta, ale rok jeden nie upłynął, kiedy trzeba mu było posłać złota świeże wory.
Jechał z nimi, z tymi czerwieńcami, stary dworzanin w świat ku wojewodzicowi i po drodze natknął się na szlachetkę, na człeka, ubranego z waszecia w wytarte żupaniątko i w dziurawe buty.
- Dokądże Pan Bóg prowadzi ? — pyta się chudopachołek dworzanina.
- Dokądże by, do Paryża; wiozę złoto wojewodzicowi: w rozum ] postanowił, ino że, wiecie, panie bracie, rozum nie przychodzi, a pieniądz jest wartki i okrągły - kula się bez przystania.
- Przyjdzie, mościdzieju, i rozum, tylko powoli.
- Może i przyjdzie, ale w on czas, kiedy już grosza zabraknie, a bieda zajrzy nam wszystkim w oczy, bo na to się zanosi.
Jegomość w wyszarzanym żupanie gdy to usłyszał, w te pędy wielce się rozradował, sobolą, wyleniała czapkę do góry podrzucił i zawołał:
- Ciesz się ze mną, kumoszko Nędzo, zawitamy wnet do zamku i nagodzimy sobie choć raz w życiu jadła i napitku do sytości.
Mądrzejszy abo i nie mądrzejszy wrócił wojewodzie z obcych krajów w progi swoje rodzinne.
Ojciec wielkie na jego powitanie wyprawił gody. I wołu, i trzy wieprze zabić kazał, kołaczy i marcypanów przyrządzić, wina beczkę i piwa dziewięć beczek, i miodu, i wódki spore baryły wytoczyć polecił i wszystkich, ilu miał, znajomych i przyjaciół pospraszał.
I jedli, i pili, i huczeli, i szumieli, że tylko patrzeć na to: gwar i muzyka, i tańce, i zapasy — hulałać dusza bez kontusza! A zamek gorzał od świateł, że łuna biła na okolicę.
- Pali się pałac, czy też co - rzeknie Bieda do Nędzy - chodźmy, zobaczymy. Psów nie słychać, nic nam nie zrobią.
I Bieda z Nędzą wdrapali się na mur zamkowy i przytuleni do baszty spozierali, jak wielmożni panowie ucztują.
A z północka, kiedy szlachta i dworzany, że byli podochoceni i walnie pijani, spać się, gdzie kto mógł, pod lawy czy pod stoły, w adamaszkowych komnatach, czy też w brukowanym dziedzińcu pokładli, jegomość chudopachołek pan Bieda i jejmość pani Nędza, pewni, że brytanów z łańcucha spuścić zapomniano, z murów się zsunęli, resztek jadła i napitku liznęli i pierwszy raz w życiu w okna zamku, w sypialnię pana wojewody zajrzeli.
A w sypialni tej Jego Miłość pan wojewoda patrzał z zasępionym obliczem, jak stary dworzanin płacił zgromadzonym lichwiarzom długi wojewodzica.
Inaczej być nie mogło: wszak ci to Bieda i Nędza zajrzały pierwszy raz w okna zamkowe.
Minęło lat kilka, stary wojewoda kości swoje złożył w grobie, a syn hulał i hulał; posprzedawał wszystko, co było w zamku drogiego, nawet miedziany dach z kaplicy zedrzeć i płyty marmurowe z posadzek wydobyć kazał i lichwiarzom za bezcen oddał. A kiedy już żadnego poratunku w swojej niegodziwości nie miał, za granicę wyruszył i tam resztki ojcowizny przejadł.
Zamczysko opustoszało, a Bieda z Nędzą, widząc, że nikt im przystępu nie broni, po pustych a smutnych komnatach, po zachwaszczonych dziedzińcach i podwórcach swobodnie się przechadzali.
Jednego razu, wędrując tak po pałacu, natrafili na drzwi do lochu, rozglądają się, aż tu w kącie beczułka
małmazji, o której dawni mieszkańcy zapomnieli. Nuże kosztować Bieda z Nędzą tego wina. Kosztują i kosztują, aż ci się upili i posnęli: stare wino pomściło pamięć wojewody.
A duch jego, co się nocami błąkał po zwaliskach i z puszczykami jęczał i wzdychał nad upadkiem swego rodu, zatrzasnął drzwi do lochu i Biedę z Nędzą na wieki w nim przywarł.
Bieda i Nędza, choć do głodu nawykłe, uległy śmierci, jako że każdy umierać musi. Zresztą, jużci w tym zamku potrzebne nie były: na ich miejscu rozpoczęło królować Zniszczenie.
Rozsiadło się na powalonych basztach, na zielskiem porosłych murach, pustymi świecących oknami; w lochu leży Bieda z Nędzą, za ręce się trzymający, a duch wojewody strzeże wejścia do niego, iżby żaden z przechodniów nie ujrzał sromoty i hańby marnotrawnego syna.

Czytaj dalej: Księga ubogich - I - Jan Kasprowicz