O Madeju rozbójniku

Je­chał raz ku­piec ciem­nym la­sem, z dłu­giej po­dró­ży wra­ca­jąc, i za­błą­dziw­szy ugrzązł z wo­zem w gę­stym ba­gnie. Wy­cią­gnąć go nie mógł żad­ną mia­rą, to­też rad był, kie­dy się zja­wił Si­łacz i mó­wił:
- Wóz ci wy­cią­gnę, jeno przy­rzek­nij, że od­dasz mi w na­gro­dę to, co znaj­dziesz w domu, a o czym do­tąd ci nie wia­do­mo.
Zgo­dził się z ra­do­ścią i Si­ła­czo­wi po­rę­czył na pi­śmie.
A Si­ła­czem był sam czart prze­klę­ty, za­się pi­smem cy­ro­graf.
Za­smu­cił się ogrom­nie, gdy, wró­ciw­szy do domu, prze­ko­nał się, że złe­mu du­cho­wi od­dał wła­sne­go syna. Syn ten na­ro­dził mu się przede dnia­mi, o czym on, bę­dą­cy znacz­ny czas w dro­dze, nie po­sły­szał.
Ale syn, do­ró­sł­szy, oświad­czył mu, że się pie­kła nie boi i, gdy na­de­szła prze­pi­sa­na chwi­la, od razu wy­ru­szył w świat ku przy­byt­kom pie­kiel­nym.
Idąc tak, przy­był do głu­che­go boru i tu­taj spo­tkał Ma­de­ja Roz­bój­ni­ka.
Ten chciał go za­bić, choć za nim mat­ka Ma­de­jo­wa pro­si­ła, któ­rą jed­ną z ca­łej swej ro­dzi­ny zo­sta­wił przy ży­ciu.
Sły­szał roz­bój­nik o tym, że za jego strasz­ne po­stęp­ki cze­ka­ją go w pie­kle mę­czar­nie naj­okrop­niej­sze. Przed­się ja­kie, nie wie­dział, a wie­dzieć za­pra­gnął. I rzekł do chłop­ca: - Życie ci po­da­ru­ję, jeno mi wie­ści z pie­kła przy­nie­siesz.
Chło­piec przy­obie­cał.
Do­tarł­szy do bram Lu­cy­pe­ro­wych, za­pu­kał do nich i za­żą­dał, aby mu zwró­co­no oj­cow­ski cy­ro­graf.
Chciał to uczy­nić Lu­cy­per, wie­dzą­cy, że dla nie­win­ne­go, a do­bre­go dziec­ka miej­sca w pie­kle nie ma.
Oparł się temu dia­beł pod­rzęd­ny, Ku­la­wy Twar­dow­ski - i wte­dy wład­ca pie­kiel­ny krzyk­nął: - Precz z tym ku­la­sem na ma­de­jo­we łoże!
Po­biegł chło­piec, aby to łoże zo­ba­czyć: z że­la­za było, na­szpi­ko­wa­ne naj­roz­ma­it­szy­mi brzy­twa­mi, z góry ka­pa­ła roz­grza­na siar­ka, a do­łem, pod tą łoż­ni­cą, pa­lił się ogień wie­czy­sty.
Wra­ca­jąc z cze­lu­ści pie­kiel­nych, za­szedł ten pra­wy, czy­sty, a od­waż­ny mło­dzia­nek do Ma­de­ja Roz­bój­ni­ka i po­wia­do­mił go o tym, co wi­dział.
Zbój się ogrom­nie prze­ra­ził i wiel­ką roz­po­czął po­ku­tę.
Za­tknął w zie­mię ma­czu­gę, ukląkł przy niej i mó­wił, że ka­jać się tak bę­dzie do­pó­ty, do­pó­ki skąd­siś nie do­sta­nie prze­ba­cze­nia - i tak się ka­jał przez lat kil­ka­dzie­siąt. A w cza­sie tym ma­czu­ga, gdy on tak nie­wzru­sze­nie klę­czał przy niej i łza­mi ją pod­le­wał, wy­ro­sła w pięk­ną ja­błoń, a na tej ja­bło­ni zło­ci­ste, wo­nie­ją­ce za­bły­sły jabł­ka.
Ra­do­wał się si­wo­wło­sy, dłu­go­bro­dy po­kut­nik.
Jed­ne­go razu zja­wił się w le­sie Czci­god­ny Sta­rzec, zo­ba­czył Ma­de­ja Roz­bój­ni­ka, jak klę­czał pod ja­bło­nią, i rzekł:
- Prze­ba­cze­nie masz, zba­wi­ła cię two­ja skru­cha.
A tym Czci­god­nym Star­cem był nie kto inny, a tyl­ko ów chło­piec, któ­ry swo­ją czy­stą du­szą bra­my zwy­cię­żył pie­kiel­ne.
Pod­czas gdy to mó­wił, zło­ci­ste, wo­nie­ją­ce ja­błusz­ka zmie­nia­ły się w bia­łe go­łąb­ki i ule­cia­ły do góry, ku nie­bio­som: były to du­sze po­mor­do­wa­nych on­giś przez Ma­de­ja.
Sam on roz­sy­pał się w proch, a du­sza jego po­le­cia­ła rów­nież ku nie­bu za go­łąb­kiem ostat­nim, za du­szą jego ro­dzo­ne­go ojca, któ­re­go był rów­nież za­bił, a któ­ry mu te­raz winę, tę ze wszyst­kich naj­strasz­niej­szą, prze­ba­czył.

Czy­taj da­lej: Przy wigilijnym stole – Jan Kasprowicz