Słysz, co za dźwięk —
skądś z samotności dna,
Z otchłani boru przepastnej, ponurej! —
Rośle, zwierzęta, wszystko żywe wkrąg,
I napowietrzne drobnych jętek chóry,
Głaz nawet w prochu, nieczuły jak lód, —
Wszystko ból zbiega niezaznanych mąk,
Wszystko niepokój bezimienny zgniótł!
Biada mi! Cóż to za zgrozy się jawią,
Cóż to się wzbija nad drzewa i piargi?
Duchy pierzchliwe a nęcące wpół,
Oczy zmrużone, tlące, wbito w dół,
Ręce w gorączce zaciśnięte, wargi,
Skąd klątwa pada, kiedy błogosławią, —
Znaki, gdzie młody odpoznaję szał,
Który-m za dawno wygasły już mialł
Wciąż więc nade mną mają moc jak wprzód?
Nie zmógłżem, w bólu, ich oszołomienia?
Nie zdało-ż mi się, żem zimny jak lód,
Wolny, jak jętki krążące w błękicie?
Nie nowe-ż dała mi samotność życie,
Gdziem, ufnie dysząc, skrzepił się i stęgł,
Wolny od próżnych widziadeł wspomnienia?
Czemuż więc trwożę się? —
Słysz, co za dźwięk!