Epoda 2 (Pochwała życia wiejskiego)

Autor:
Tłumaczenie: Lucjan Siemieński

„Szczęśliwa dola spokojnego człeka,
Który od wszelkich kłopotów z daleka,
Wieśniaczą sochą ojcowski łan orze
I krając skiby pod ozime zboże,
Nie wie, co lichwa i co... hipoteka.
Trąba go grzmiąca nie budzi na wojnę,
Nie straszy burzą morze niespokojne,
Ni też nie wzdycha w przedsionkach bogaczy,
Aż się pan zbudzi i przyjąć go raczy,
Zaliż nie milej jemu wczesną wiosną
Patrzeć w ogrodzie, jak jarzyny rosną,
I jako wino wspina się na tyki,
Lub słuchać miłej wieczornej muzyki,

Gdy, pobrzękując, trzoda do dom wraca,
Słońce zachodzi i kończy się praca?
Szczęśliwy wieśniak! To raz bursztynowe
Miody podbiera, — to w wańtuchy nowe
Pakuje wełnę po owieczek strzyży,
To, gdy owocna jesień się przybliży,
Czerwone jabłka i soczyste grusze
Pieszczą mu oko i radują duszę.
Na południowych przymurkach, wśród sadu,
Znajdzie też źrzałe kiście winogronu:
Tak wszelki owoc, który ziemia rodzi,
Zysk mu przyniesie i pracę nagrodzi.
A jeśli w cieniu lip, albo topoli,
Zechce odpocząć, wówczas wszelkich boli
Snadnie zapomni i z wolna zatonie
W takim spokoju, jak na matki łonie.
U stóp mu płyną chłodne wody rzeki,
Szemrzą ruczaje wśród słonecznej spieki
I świegot ptasi, mącąc wiejską ciszę,
Senną piosenką do snu go kołysze.
A kiedy zima zwykłym rzeczy biegiem
Z chmurnego nieba świat zasypie śniegiem,
On chwyta oszczep i z pieskami żwawo
Hajże na dzika do kniei z obławą!
Albo też drozdom zdradne sieci stawia,
Rad, gdy zajączka ujmie lub żurawia,
Który odstawszy niebacznie od stada,
Na łup się skusi i w sidło zapada.
Przy tych zabawach na miedzach swej wioski
Nawet miłosnej zapomni człek troski.

A cóż dopiero, kiedy zacna żona,
Co strzeże domu i dziateczek grona,
Czeka w świetlicy, wierna, jak Sabinka,
Gdy strudzony wraca — i drew do kominka
Coraz dorzuci, — a gdy mąż się zjawi,
Sutą wieczerzę wnet przed nim zastawi:
Z świeżego doju mleka dzbaniec duży,
Albo nalane do glinianych kruży
Złociste wino, a przy niem na stole
Dymiące miski. — ...Jać sto razy wolę
Proste potrawy i cienkusz mój stary,
Niż wasze wszystkie ostrygi, homary
I morskie ryby i zamorskie wina.
Lepiej smakuje mi też baranina,
Lub comber koźli, niż pawie języki,
Albo pantarki z upalnej Afryki,
Jońskie jarząbki i bażancie udka...
Lepiej oliwki z własnego ogródka,
Niżeli wschodnie wasze muszkatele.
Skromne biesiady! lecz oczy weselę
Przy nich, gdy ujrzę przez okno, jak trzody
Wracają na noc do swojej zagrody
Lub — gdy już dzienne skończone mozoły —
Idą leniwym krokiem do dom woły,
Ciągnąc za sobą pługi przewrócone.
Wówczas zwołuję czeladkę i żonę;
Wokół ogniska zbiera się gromada
I o jutrzejszym dniu idzie narada“...

Tak mówił lichwiarz.[1] Więc myśleli głupi,
Że sobie jaki Oblęgorek kupi.
Lecz on, zebrawszy gotowy kapitał,
Skrzętnie o dobre lokaty wypytał
I, biorąc procent, jak zwykł, od sta dwieście,
Rzekł: „Nie ma głupich!“ — i pozostał w mieście.

Czytaj dalej: Pieśń III, 30 (Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu) - Horacy