Poranek — wstało słońce — cisza i pogoda;
Niebios, nie chmurzą obłoki;
Wietrzykiem kołysana, cicho szumi woda,
I pluszcze w okrętu boki.
Sterniku! weź za rudel, każ poruszyć wiosła,
Znasz przyjazne wiatrów tchnienia,...
Rozwiń żagle — by woda co prędzej mnie niosła
Tam — gdzie dla mnie, port zbawienia.
Wieczór — łamie się fala, piętrzą się bałwany,
Hymnom zniszczenia, grom wtórzy;
Mój okręt, bez rudla, wiatrami miotany,
Leci za podmuchem burzy:
Maszty, piorun zdruzgotał, zerwały się liny,
Ciska nawą, fala grzmiąca,
Chwyta ją, jak swą zdobycz i pośród głębiny,
O skryte skały roztrąca.
Już noc — z odłamkiem masztu, sam śród morza płynę,
Otwarta przepaść podemną,
A w górze czarne niebo; — tak w śmierci godzinę
Wieczność zaledwie jest ciemną.
Choć słońce znów zabłyśnie, ja go nie zobaczę,
Nie spojrzę ku lubej stronie;
Zniknę, — któż mi grób wzniesie, nademną zapłacze?
Któż wspomni o moim zgonie?