Widziałem w jednym zamku z średnich wieków
Dębowe wrota, na kształtnych zawiasach
Formę mających orła, bitą z ćwieków:
Tak że wiatr, który błądził po tarasach,
Ilekroć ciężkie okręcił podwoje,
Tam i na powrót darł się orzeł w dwoje —
I jęk wydawał ochrypły rdzą wieków,
Nie mogąc skrzydeł wytargnąć spod ćwieków.
Strażnik ruiny i nocni przechodnie
Wycia tych zawias mieszali z lamentem
Dusz, co nieznane opłakują zbrodnie;
Poeta o nich pisał atramentem;
Turysta, przez szkło zbadawszy drzwi blisko,
Rył na nich, pokąd milczały zawiasy,
Datę pamiętną lub słynne nazwisko:
Tam — „Lola-Montez", ówdzie znów — „Boissy
Margrabia" — czasem dwa serca, „Speranza!",
„Nadar", „Washington-Irving", „Sancho-Panza",
„Przybylski Jacek z Kujaw" i tam dalej...
Scyzorykami się zapisowali.
Lecz gdy z ciężkimi nad wieżą obłoki
Piorunne, złote zaświtają mgnienia,
Wrót się nikt dotknąć nie śmie — jak opoki
Syjońskiej — stojąc w dali, z przerażenia,
I słysząc trzaski warczących podwoi,
Orłów chrzęst — jak by przelatał pułk w zbroi!...
„Tak, między Azji tchnieniem a Zachodem..."
Rzekłem... i wyrżnąć myśliłem na dębie
Rym... i umieścić nazwisko pod spodem,
Kaligraficznie — tudzież: dwa gołębie
Albo kotwicę: by wielki historyk...
Wspomniał, że będąc tu... miałem scyzoryk.