O nieco miłosiernej nieindyferencji,
Proszę i szlę egzemplarz mojej konferencji,
Dając wiedzieć, że tejże jest pareset jeszcze
W Luksemburskiej księgarni, gdzie przędą ją wieszcze.
Zaś honorem uręczę, że, choć dnie się mienią,
W ojczyźnie jest pareset figur, co mnie cenią,
Choćby przeto, że w równej liczbie nieraz klaszczą.
Matematycznie zatem, jak wyżej się rzekło,
Chciej dopomóc, żeby to poszło prędzej w piekło,
I nie nazbyt księgarskim pleśniło się kątem:
Owym prędzej, gdzie Kokcyt szumi z Acherontem
A ciężkie mroki myśli nad białodrzewami
Wiszą i obszernemi kołują skrzydłami.
Tam — w szlafroku, przypadkiem, obywatel zacny
Czytuje, jeśli styl jest okrągły i łacny;
Tam i literat, mniej od czytelnika szczerszy,
Onaśladuje ciebie, zbluźni i owierszy...
A zecer po dwa błędy zrobi w każdem słowie,
Harpje westchną i głodni nadlecą orłowie...
Słowem, że, gdybyś mroki nawiedził Kimrysów,
Nie zaniechaj messeńskiej mojej i jej rysów
I uderz byka w piersi, i krew wytocz czarną,
I zaklnij!... Mówię tobie, że duchy się zgarną...
Mówię, że nawet Matki twej serce na licu
Przez gałęzie topoli wybłyśnie w księżycu:
Ale ty jej miecz podasz, choć serce się kraje.
I wspomnisz... że, jak Kolumb, postawiłem jaje!