Przez wszystko do mnie przemawiałeś, Panie:
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie,
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem,
Pochwałą wreszcie — ach, nie Twoim kwiatem...
I przez tę rozkosz, którą urąganie
Siódmego nieba tchnąć się zdaje latem,
I przez najsłodszy z darów twych na ziemi,
Przez czule oko, gdy je łza ociemi,
Przez cała dobroć Twą, w tem jednem oku,
Jak całe niebo, odjaśnione w stoku...
Przez cała ludzkość z jej staremi gmachy,
Łukami, które o kolumnach trwają,
A zapomniane w proch włamując dachy,
Bujnemi znowu liśćmi zakwitają.
Przez wszystko!...
Panie! Ja nie miałem głosu
Do odpowiedzi godnej i — milczałem;
Błogosławionym zazdrościłem stosu
I do boleści, jak do matki, drżałem —
I jak z bliźnięciem zrósł) wpół z zapałem,
Na cztery strony świata mając ramię,
Gdy doskonałość Twą obejmowałem.
To jedno słowo wyjąknąwszy: «kłamię».
Do niemowlęctwa wracam...
Jestem znamię!...
Sam głosu nie mam, Panie, dałeś słowo.
Lecz wypowiedzieć któż ustami zdoła?
Przez Ciebie prochów stałem się Jehową,
Twojego w piersiach mam i czczę anioła.
To rozwiąż jeszcze głos — bo anioł wola!